----- Reklama -----

Rafal Wietoszko Insurance Agency

06 marca 2018

Udostępnij znajomym:

Tuż po wyborach dla wielu osób stało się jasne, że Mike Pence nie będzie typowym, pozostającym w cieniu wiceprezydentem, a raczej cieniem prezydenta, czyli osobą o znaczącym wpływie na politykę administracji, decydującym o wielu posunięciach rządu i konsekwentnie realizującym swe własne plany. Dość szybko uzyskaliśmy tego potwierdzenie, gdy Pence został mianowany szefem zespołu przejściowego, którego głównym zadaniem jest sprawne przejęcie władzy po wyborach, oddelegowany został do przyjmowania regularnych, codziennych raportów na temat bezpieczeństwa, a także wprowadził na ważne stanowiska w administracji bliskich sobie ludzi.

Miniony miesiąc obfitował w wiele wydarzeń, w większości związanych z prezydentem-elektem i jego niekonwencjonalnymi formami komunikowania się z resztą świata, w związku z czym nieco mniej uwagi poświęca się postaci wiceprezydenta.

“To zrozumiałe, ale nierozsądne” – mówi Stephen Myrow, wysoki urzędnik z Departamentu Skarbu w administracji George W. Busha – “Mike Pence jest osobą, o której nie mówi się wystarczająco dużo”.

Po cichu i bez rozgłosu przyszły wiceprezydent w dużym stopniu kształtuje kolejną administrację USA. Rep. Mike Pompeo z Kansas, w czasie kampanii przygotowujący Pence`a do debat telewizyjnych, zostanie szefem CIA. Seema Verma uzyskała nominację na stanowisko administratora Centrum Medicaid i Medicare, a wcześniej stworzyła rozszerzony i skuteczny model programu Obamacare w rządzonej przez Pence`a Indianie. Wybrany przez Donalda Trumpa do Departamentu Zdrowia Tom Price był szefem wpływowej Republican Study Group, której wcześniej przewodził Pence. Za jego namową przedstawicielką USA w ONZ będzie gubernator Płd. Karoliny, Nikki Haley. Podobnych przykładów jest znacznie więcej. Kiedy oczy całego kraju skierowane są na kilka kluczowych stanowisk obsadzanych przez Trumpa, w cieniu tego spektaklu dziesiątki stanowisk trafiają w ręce osób z bezpośredniego kręgu wiceprezydenta. Warto więc przyjrzeć mu się uważniej, zwłaszcza jego poglądom i przekonaniom, bo wiele z ich już niedługo zaważy na polityce i pracy kolejnego rządu. Zwłaszcza, że w wielu kwestiach nie są one zgodne z poglądami i przekonaniami Donalda Trumpa.

Wiemy na pewno, że Mike Pence jest zagorzałym przeciwnikiem przyznawania większości praw środowisku LGBTQ, włączając w to prawo do małżeństwa dla osób tej samej płci. Jest zwolennikiem nieetycznej i pseudonaukowej terapii konwersyjnej, mającej według jej zwolenników zmieniać orientację psychoseksualną z homoseksualnej lub biseksualnej na heteroseksualną. Te poglądy i działania Pence`a nie są akurat zaskoczeniem, bo sam o sobie mówi, że w pierwszej kolejności jest chrześcijaninem, następnie konserwatystą, a dopiero później republikaninem. W takiej dokładnie kolejności.

Donald Trump nie ma aż tak konserwatywnych poglądów w tych sprawach, w czasie kampanii wyborczej wspomniał nawet publicznie, że “dla gejów będzie lepszym prezydentem od Hillary Clinton”, czym zraził do siebie cześć konserwatywnego elektoratu. Zraził, ale nie stracił, bo uratował go Pence i jego niezachwiane poglądy w tych sprawach. Oczywiście spora część społeczeństwa amerykańskiego nie zgadza się z wiceprezydentem-elektem, ale w Kongresie ma on niewielką grupę zagorzałych zwolenników, dla których z kolei przewodniczący Izby Reprezentantów, Paul Ryan (prywatnie przyjaciel Pence`a), jest zbyt liberalny w swych poglądach. 

W sprawach aborcji i klinik Planned Parenthood prezydent-elekt zmieniał zdanie wielokrotnie, więc tak naprawdę nie wiadomo, jakie ostatecznie ono jest. Przyszły wiceprezydent Mike Pence w poglądach na te tematy zawsze był stały. Działał na rzecz ograniczenia prawa kobiet do wyboru i na wszelkie sposoby starał się doprowadzić do zlikwidowania klinik Planned Parenthood w podległym sobie stanie Indiana. W tej chwili plan ten być może uda mu się zrealizować na poziomie federalnym, gdyż w Kongresie ma spore poparcie.

Gdy chodzi o politykę zagraniczną, wizje przyszłego prezydenta i jego zastępcy znacznie się różnią. Donald Trump sprawia wrażenie, jakby jednym z motywów jego działania był własny lub rodzinny interes i podczas wyrażania opinii na tematy zagraniczne bierze pod uwagę własne doświadczenia z kontaktów biznesowych, które na pierwszy rzut oka niekoniecznie zgodne są dotychczasową polityką kraju. Pence należy do obozu tzw. jastrzębi, bezkompromisowych polityków stawiających często na rozwiązania siłowe.

Obydwaj politycy entuzjastycznie zapowiadali rozwiązanie lub choćby poważne zrewidowanie umowy z Iranem, ale różnią się już na przykład co do Rosji, Władimira Putina i przyszłości NATO. Tu Mike Pence znajduje sojusznika w postaci Paula Ryana, który w podejściu do wschodniego mocarstwa wykazuje znacznie mniej zaufania od przyszłego prezydenta.

O dość agresywnej postawie przyszłej administracji mogą świadczyć dotychczasowe nominacje w niektórych departamentach, czy też nazwiska doradców, w większości zaproponowane przez wiceprezydenta-elekta. Przyszły szef CIA, Mike Pompeo, zdecydowanie sprzeciwiał się umowie z Iranem; podobnie nominowany na stanowisko sekretarza obrony gen. James Mattis, który w związku z krytykowaniem Białego Domu w tej sprawie zmuszony został do wcześniejszego przejścia na emeryturę; Michael Flynn jako doradca ds. bezpieczeństwa też zastanawia, głównie ze względu na wyznawane teorie spiskowe, otwartą agresję wobec świata Islamu i przyzwolenie na wojnę globalną. Te nazwiska i poglądy połączone z niezdecydowaniem Donalda Trumpa pozwalają podejrzewać, iż Pence i Ryan są w stanie zaryzykować chaos w polityce zagranicznej w zamian za utrzymanie amerykańskiej dominacji na świecie.

Jeszcze raz cytowany na początku Stephen Myrow, wysoki urzędnik z Departamentu Skarbu w administracji George W. Busha:

“Trump nie wygląda na takiego, który potrafi skupić się na szczegółach. Pozostawi wiele pracy zdominowanemu przez republikanów Kongresowi i wiceprezydentowi potrafiącemu się z ustawodawcami porozumieć i mającemu tam spore wpływy”.

Opisany podział obowiązków jest możliwy, gdyż sami politycy GOP w Waszyngtonie wolą pozostawić większość ważnych decyzji w rękach przewodniczącego Izby i współpracującego z nim Pence`a, niż prezydenta-elekta.

Najwięcej uwagi mediów i społeczeństwa przyciągają zawsze prezydenci i przewodniczący Izby. Wiceprezydenci pozostają w cieniu i niezbyt często są bohaterami materiałów prasowych. To trochę niewdzięczna rola, bo z czasem ich pozycja i wpływy w związku z tym jeszcze bardziej maleją. Zwłaszcza, jeśli sami unikają kontaktów z dziennikarzami i poruszania kontrowersyjnych tematów.

Bardzo wpływowym wiceprezydentem ostatnich czasów był Dick Cheney, który służył u boku prezydenta George W. Busha. Choć za wojnę w Iraku odpowiedzialny był prezydent i Kongres udzielający poparcia akcji militarnej, to jednak Cheney swymi działaniami doprowadził do wkroczenia tam amerykańskich wojsk na podstawie mylnych informacji. Podważanie struktur CIA i pomijanie wybranych informacji spowodowało lawinę wydarzeń o przykrych i bolesnych dla USA konsekwencjach.  Później była afera korporacji Halliburton, a także decyzja o stosowaniu tortur. Cheneya zapamiętamy też jako tego, który bardzo instrumentalnie traktował swe stanowisko, nadużywał władzy i przyczynił się do szpiegowania milionów obywateli USA. Między innymi dlatego gdy odchodził ze stanowiska wiceprezydenta jego poparcie w społeczeństwie wynosiło poniżej 13 procent.

Obecny wiceprezydent wydaje się przeciwieństwem swego poprzednika. Joe Biden to jowialny, raczej niekonfliktowy polityk, który służy w cieniu Baracka Obamy i zawsze gotów jest wyrazić dla niego poparcie, a także zwykle zgadza się z polityką prezydenta i jego decyzjami. Zlecone zadania wypełnia najlepiej jak potrafi, nie prowadzi własnej gry. Dla jednych to zalety, dla innych wady. Wielu wyborców spodziewa się od wiceprezydenta większego zaangażowania, choć tylko do pewnej granicy.

Mike Pence na razie jest zagadką, choć na pewno będzie aktywnym i wpływowym wiceprezydentem. Na pytanie w jaki sposób wykorzysta swą pozycję odpowiedź poznamy wkrótce. Pewnych rzeczy możemy się jednak domyślać. Kilka miesięcy temu, na krótko przed wyborami, Mike Pence wskazał Cheneya jako wzór wiceprezydenta.

“Wysoko cenię go jako wiceprezydenta i Amerykanina” – mówił Pence podczas wywiadu w telewizji ABC News -  “Dick Cheney miał doświadczenie z Kongresu, podobnie jak ja. Był bardzo aktywny we współpracy z członkami Senatu i Izby Reprezetantów”.

Gdy prowadząca rozmowę dziennikarka przypomniała, że krytyka Cheneya dotyczyła między innymi zbyt wielkiego wpływu, jaki wywierał on na prezydenta Busha, Pence odpowiedział, iż “ceni wiceprezydentów potrafiących wizję prezydenta zrealizować w Kongresie”.

Sam Donald Trump nie ukrywa, że w swoim zastępcy widzi partnera i osobę realizującą politykę administracji. Od samego początku żaden z nich nie próbował ukrywać różnicy charakterów i poglądów, robiąc z tego wręcz atut wyborczy. Podczas konwencji republikańskiej Pence mówiąc o swej roli zażartował: “Jak widzicie, Donald Trump znany jest ze swej dominującej osobowości, barwnego stylu i charyzmy. Więc wydaje mi się, że szukał kogoś odpowiedniego, by to zbalansować”.

Trump już we wczesnych wywiadach mówił, że Mike Pence odegra ważną rolę. Nie wszyscy zdawali sobie jednak sprawę, jak będzie ona istotna. Pomijając odpowiedzialność za służbę zdrowia, kontakty z Kongresem, nominacje na wiele stanowisk w administracji, etc., Mike Pence będzie też osobą lepiej od prezydenta poinformowaną nt. bezpieczeństwa USA i sytuacji w świecie. Już teraz odbiera codzienne meldunki z agencji wywiadu i bezpieczeństwa, którymi nie chce sobie zawracać głowy Donald Trump. Prezydent-elekt stwierdził, iż nie będzie codziennie słuchać tego samego, ma być informowany, gdy zdarzy się coś ważnego. Funkcję tę przejął więc Pence i w związku z tym jakiekolwiek decyzje bazujące na danych wywiadu bez jego udziału nie będą raczej podejmowane.

Mike Pence nie ma jeszcze takiej władzy, jaką miał Cheney i nie wiadomo, czy będzie miał i czy w ogóle chce. Ale jedno jest pewne, od początku trzyma palec na pulsie wydarzeń. Poza sugerowanymi nominacjami to on w imieniu Trumpa powiedział, iż Ryan powinien utrzymać stanowisko przewodniczącego Izby, to on doprowadził do umowy z firmą Carrier, która uznawana jest za pierwszy sukces przyszłej administracji.

To wszystko sygnały, że Pence już gra bardzo ważną rolę i z biegiem czasu jego wpływy mogą być większe. W swej rodzinnej Indianie uznawany za dobrego gospodarza i polityka z wizją. W sztabie prezydenta-elekta uznawany za głos spokoju i rozsądku. Lubiany w Kongresie, potrafiący rozmawiać z dziennikarzami. Na pewno grupa zajmująca się transferem władzy działa sprawniej pod jego rządami, z pewnością w nowej administracji jest osobą najbardziej zorientowaną w zakulisowych grach politycznych.

Niektórzy twierdzą, że Pence pozytywnie wpływa na wizerunek Trumpa, uspokaja najbardziej przerażonych wyborców i trudno się z tym nie zgodzić, nawet wyznając inne od niego poglądy na wiele spraw.

Na podst. theweek, politico, theatlantic, foxnews, abcews, Wikipedia
opr. Rafał Jurak

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor