15 marca 2018

Udostępnij znajomym:

Wchodząc do większości sklepów, czy odwiedzając ich witryny internetowe, nie spodziewamy się znaleźć produktów wysokiej jakości. Zewsząd otaczają nas przedmioty byle jak wykonane i nietrwałe, chłam i tandeta. Winą za to próbujemy obarczać przede wszystkim południow-azjatyckie kraje, główie Chiny, gdzie zostały one wykonane. Zapominamy jednak, że złej jakości nikt nam nie narzuca, poszukując za wszelką cenę oszczędności sami się na nią zgadzamy. Odbudowa amerykańskiego przemysłu to coś więcej, niż nałożenie nowych ceł i stymulacja gospodarki – mówią eksperci - to również odwrócenie kilkudziesięcioletniego trendu kupowania byle czego.

Jako przykład weźmy zakupioną ostatnio parę skarpet. Jeśli nie zapłaciliśmy za nią prawie 25 dolarów, to prawdopodobnie wykonana została z chińskich włókien syntetycznych. Próba ich założenia na stopy przypomina nieco duszenie naszych kończyn ciasnym workiem foliowym, po czym przez wiele godzin mamy wrażenie, że buty wypełnione mamy gęstą farbą olejną. Po kilku praniach albo mają dziurę, albo się zbiegły, albo straciły kolor. Ale nie możemy narzekać, w końcu kupiliśmy 6 par za $5.99. Pewnie jeszcze przesyłka była za darmo.

Prawie niemożliwe jest kupienie pary spodni jeansowych wyprodukowanych w tym kraju. A jeśli już takie znajdziemy, do tego zrobione z wysokiej jakości materiału rodzimej produkcji, to kosztują kilkaset dolarów i wyglądają jak ściągnięte ze szczupłej, europejskiej supermodelki. Większość spodni tego typu dostępnych w popularnych sieciach pochodzi z dalekich, egzotycznych krajów, kosztuje ok. $35, dopasuje się do kilku typów sylwetek i wytrzyma pół roku. Może nawet krócej, jeśli nosimy je zbyt często, choćby kilka razy w tygodniu, czyli tak, jak każde jeansy nosić się powinno. Producenci ubolewają, że upadliśmy tak nisko. Stany Zjednoczone, miejsce ich pochodzenia, nie produkujące jeansów, to jak Stany Zjednoczone, w których wymarł orzeł bielik i można go jedynie oglądać na starych zdjęciach w albumach.

W stanie Michigan do niedawna istniała mała firma produkująca gitary. Wszystkie instrumenty wykonane były tradycyjnymi metodami, w większości ręcznie przez artystów rzemieślników wkładających w swą pracę całe serce. Biznes wykupiony został przez grupę kapitałową z wielkiego miasta na wybrzeżu, której szefowie najpierw wyrzucili z pracy większość załogi, po czym zdecydowali, iż „ręcznie” wyrabiane instrumenty tworzone będą teraz przez sterowane komputerem obrabiarki. W renowację fabryki włożono kilka milionów, wszystko unowocześniono i stworzono coś na miarę nowych czasów. Ma być ładnie, ma dobrze wyglądać na zdjęciach w internecie, można oprowadzać po fabryce wycieczki, nawet zaoferować drogi lunch w klimacie rock&roll. Jest więc Jimi Hendrix Psychedelic Mushroom Burger za 17 dolarów, są również Van Morrison "Sweet Thing" Potato Fries za jedyne 12 dolarów. Oczywiście koszulki i czapki z logo w odpowiedniej cenie dostępne w firmowym sklepiku przy wyjściu. Gitary? Też są, ale żaden szanujący się muzyk już ich nie kupi...

Podobnych przykładów są tysiące. Sklepy zawalone są tanimi towarami, w większości jednorazowymi. Jeśli w ekspresie do kawy zepsuje się elektroniczny wyświetlacz to cała maszyna ląduje w koszu. Kosztowała „tylko” 40 dolarów, ale miała wbudowane radio i budzik. U sąsiada stary ekspres za 170 dolarów robi każdego dnia kawę trzeciemu pokoleniu i pewnie posłuży jeszcze dwóm kolejnym. Nie, nie gra muzyki i nie ma światełka LED, ale doskonale parzy napoje.

Byle co, byle tanio

To nie jest tak, że nie możemy mieć porządnych rzeczy, my ich po prostu nie chcemy. Badania wykazały, że większość Amerykanów woli kupować byle co, byle było tanio, choć fakt ten ukrywają nawet przed sobą. Mając do wyboru z jednej strony porządny, ale wyceniony wyżej towar, z drugiej łatwo wymienialny, ale tani chłam, większość z nas wybierze opcję drugą. Do tego przyjdzie pocztą, za darmo, więc nie ma nawet potrzeby wychodzenia z domu i marnowania czasu w sklepie.

Wyższej jakości, droższe produkty, nazywa się teraz luksusowymi. Na ludzi, którzy je kupują patrzy się krzywo, jakby chcieli się wyróżnić ponad przeciętność. Niestety, to dziś jedyny sposób, by uniknąć tandety. Dobrze, że takie produkty jeszcze są, jeszcze lepiej, że są tacy, których na nie stać. Co jest chyba nienormalne, to nazywanie skarpet z czystej bawełny towarem luksusowym i stukanie się w głowe na widok ludzi je kupujących. Przecież normą jest para syntetyków za dolara.

Wzrost popularności nietrwałych i tanich towarów związany jest z obserwowanym wzrostem dobrobytu w ostatnich kilkudziesięciu latach. Mało kto zdaje sobie sprawę, że w latach 50. zakup jednej pary spodni stanowił taką samą część naszego dochodu, jak dziś kupno pięciu. Jednak ówczesny produkt służył pięć razy dłużej, wykonany został na miejscu zapewniając pracę kilku osobom, a jego utylizacja była mniej szkodliwa dla środowiska.

Co możemy zrobić?

Na razie niewiele, choć niektorzy już zaczęli działać. W okresie ostatnich kilkunastu lat powstało na ten temat wiele opracowań i badań. Na pierwszy rzut oka sugerowane rozwiązania mogą wydać się niezgodne z zasadami wolnego rynku. Jednak dalsza lektura uzmysławia nam, że ich zastosowanie pomoże na dłuższą metę gospodarce, społeczeństwu, a także postawom konsumenckim. Przede wszystkim powinniśmy zdać sobie sprawę, że niska jakość towarów możliwa jest dzięki wykorzystaniu pracowników w zamorskich fabrykach. Amerykańska firma zlecająca produkcję w Azji korzysta z braku praw chroniących robotników, nieobecności zwiazków zawodowych, odpowiednich zabezpieczeń w miejscu pracy, etc. Zmuszenie rodzimych firm do podwyższenia standardów produkcji, niezależnie gdzie ma ona miejsce, może według ekspertów zadziałać lepiej, niż wysokie cła. Może się wtedy okazać, że posiadanie zakładu w Illinois lub Indianie i świadomych swych praw pracowników wcale nie jest takie złe.

To oczywiście podniesie koszt, a tym samym wpłynie na podwyżkę cen produktów. Ludzie zmuszeni będą kupować mniej, przykładając większą wagę do jakości i wykonania. Gdy zamiast dziesięciu par spodni posiadać będziemy pięć, nasze wymagania wzrosną. Chcąc utrzymać się na rynku, firmy będą musiały się do naszych oczekiwań dostosować. Dziś możemy kupić urządzenie do opiekania chleba w cenie jednego posiłku w podrzędnej restauracji. Nie oczekujemy więc, że służyć nam będzie przez lata. Jeśli zapłacimy za nie trzy razy więcej, nasz zakup zaczniemy inaczej traktować.

Niektórzy ekonomiści domagają się, by wprowadzono prawo zakazujące świadomej produkcji przedmiotów z krótką datą przydatności do użycia. System ten wprowadziły firmy elektroniczne, zwłaszcza producenci telefonów. Jest to model biznesowy przewidujący, iż każdy produkt będzie wymieniony w okresie maksymalnie kilkunastu miesięcy. Pęd za nowinkami technicznymi i gadżetami sprawia, że wyrzucamy tony przydatnych śmieci i sięgamy po nowe, w momencie zakupu skazane na podobny los. Teorie takie mogą wydać się radykalne, jednak w ocenie wielu ekspertów mają sens. Proces ten zajmie lata, ale w końcu zaczniemy kupować bardziej świadomie, chroniąc przy okazji planetę i otaczając się ponownie trwałymi i często ładnymi przedmiotami.

Mieć więcej, posiadać mniej

Mało kto wierzy, że przedstawione powyżej rozwiązania zostaną wprowadzone w życie. Na pewno nie w okresie najbliższych kilkudziesięciu lat. Dlatego coraz większą popularnością cieszy się system znany przed laty, dziś nieco zapomniany, ale zyskujący na popularności dzięki portalom społecznościowym i aplikacjom w telefonach.

Zanim pojawiły się łatwo dostępne kredyty i tandetne towary, czyli w latach 60, 70, a nawet wczesnych 80, w całych Stanach Zjednoczonych wielką popularnością cieszyły się wypożyczalnie. Nie tylko samochodów i kaset wideo, ale mebli, telewizorów, pralek, suszarek i wszelkich innych przedmiotów, które były drogie lub kosztowne w utrzymaniu i wymagały częstych napraw. Ze względu na powszechność usługi te były tanie i niemal każdy miał do nich dostęp. Dziś wszystko jest tanie, więc posiadamy nawet mało lub wcale nam niepotrzebne przedmioty. W razie awarii wymieniamy na nowe.

“Konsumpcja dóbr w społeczeństwach zachodnich sięgnęła zenitu” – uważa Steve Howard, który w sieci Ikea odpowiedzialny jest za zrównoważony rozwój. Choć z jednej strony zauważa, że jego firma planuje podwojenie sprzedaży do 2020 roku, to sugeruje, by zmienić sam model konsumpcji. Zamiast „kupić, użyć, wyrzucić” powinniśmy raczej promować gospodarkę obiegu zamkniętego, nazywaną często gospodarką cyrkularną. Minimalizuje się w niej zużycie surowców i wielkość odpadów oraz emisję i utraty energii poprzez tworzenie zamkniętej pętli procesów, w których odpady z jednych procesów są wykorzystywane jako surowce dla innych. Model taki jest przeciwieństwem obowiązującej obecnie gospodarki liniowej, bazującej na ciągłym wzroście i powiększającym się zużyciu surowców oraz ilości odpadów.

Ważnym elementem takiej gospodarki jest dzielenie się wieloma produktami i usługami. Okazuje się, że można być współwłaścicielem środków transportu, nieruchomości, narzędzi, czy sprzętu. Można też dzielić się umiejętnościami i wiedzą. W wielu krajach zachodnich coraz częściej mamy do czynienia z tym modelem. Na wzór publicznych bibliotek powstają miejsca, gdzie ludzie przynoszą przedmioty codziennego użytku, oddają je na pewien czas innym i sami korzystają z zasobów. W kulturze zachodu bardzo głęboko zakorzenione jest prawo do posiadania i do własności. Zrozumiałe więc, że podobne pomysły z trudem przebijają się do naszej świadomości.

To biznes, wydawałoby się najmniej zainteresowany takimi zmianami, stawia pierwsze kroki. Dla przeciętnego producenta dóbr codziennego użytku gospodarka tego typu stanowi zagrożenie. Spada przecież zapotrzebowanie na ich produkt, zmniejsza się zysk. Jednak przewidując nieuchronne zmiany coraz więcej firm decyduje się na tworzenie wysokiej jakości towarów i ich dzierżawę. Jednym z pierwszych modeli gospodarki zamkniętego obiegu mają być samochody autonomiczne. Nie będziemy posiadali własnego, ale będziemy korzystać z całej ich gamy. Miesięczna opłata zapewni nam łatwy dostęp do najbliższego auta w każdej chwili. Nie będziemy właścicielami żadnego z nich, ale będziemy współwłaścicielami wszystkch.

W praktyce pewnie wyglądało to będzie inaczej. Procesy te, twierdzą naukowcy, zajmą wiele lat. Ludzie łatwo nie zrezygnują z własności, nie zrezygnują też z dnia na dzień z możliwości zakupu wielu tanich towarów. Przekonać ma nas do tego dopiero rachunek ekonomiczny, a to z kolei wymaga, by większość z nas wzięła udział w projekcie. Na razie to wciąż tylko teorie i pewnie takimi pozostaną jeszcze bardzo długo.

Na podst.: theweek, theconversation, time, NPR, Wikipedia, entrepreneur
opr. Rafał Jurak

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor