Właśnie mija 3 tydzień częściowego paraliżu prac rządu federalnego, a niemal wszyscy pracownicy, którzy w wyniku kryzysu budżetowego nie otrzymują wynagrodzenia, wciąż wykonują swe obowiązki. Trudno wyobrazić to sobie w sektorze prywatnym, gdzie w podobnej sytuacji prawdopodobnie zdecydowaliby się na strajk albo odmowę wykonywania pracy.
Okazuje się, że obowiązujące prawo zakazuje strajku pracownikom federalnego sektora publicznego, zmuszając ich do pracy bez wynagrodzenia podczas zawieszenia prac rządu, co przywódcy związkowi nazywają „przymusową niewolą”.
Ktoś może zapytać, czemu w takim razie w ogóle chodzą do pracy? Bo nie pojawienie się na stanowisku oznacza w świetle prawa niesubordynację i może skutkować utratą wszystkich, wypracowanych często latami świadczeń.
Eric Young jest przewodniczącym związku zawodowego reprezentującego ok. 30 tysięcy pracowników Federalnego Biura Więzień. Wszyscy jego członkowie, rozsiani po 122 placówkach penitencjarnych w całym kraju, nie otrzymali wypłaty od 3 tygodni i nie wiedzą, kiedy pojawi się następny czek za pracę. Podobnie jak inni przywódcy federalnych centrali związkowych w okresie ostatnich kilkunastu dni, Young potępił przedłużający się paraliż prac rządu, a wpływ jaki sytuacja ta ma na życie przeciętnych pracowników określił jako „skandaliczny”.
Jednak nic więcej, poza publicznym wyrażeniem opinii, ani on, ani szefowie pozostałych związków zrobić nie mogą. Na pewno nie mają zamiaru zachęcać nikogo, by postępowali w imię zasady „jeśli ci nie płacą, to zostań w domu”, co wydawałoby się naturalną reakcją na podobną sytuację w sektorze prywatnym.
“Nie możemy nikogo zachęcać do strajku” – mówi Eric Young.
Nielegalne strajki
Od 1947 r. gdy wprowadzono w życie Taft-Hartley Act, pracowników federalnych obowiązuje zakaz strajkowania. Prawo zostało stworzone po to, by nie dopuścić do osłabienia rządu amerykańskiego lub ważnych gałęzi przemysłu przerwami w pracy wywołanymi np. żądaniami podwyżek płac dla pracowników, lepszymi warunkami lub domaganiem się świadczeń.
Jednak w czasach tuż po wojnie nikt nie przewidywał, iż to właśnie rząd będzie wymagał od swych podwładnych pracy bez wynagrodzenia, zwłaszcza, że system przyjmowania budżetu wywołujący tyle problemów oraz co kilka lat przerwy w pracach wielu agencji i departamentów, wprowadzono dopiero w latach 70.
Dla setek tysięcy pracowników federalnych taki stan, zwany przez niektórych “przymusową niewolą” może potrwać długo. Prezydent Donald Tump zapowiedział przecież w ubiegłym tygodniu, iż sytuacja może ciągnąć się „miesiącami lub nawet latami”. To scenariusz, którego przywódcy związkowi i podlegli im pracownicy nigdy dotąd nie brali pod uwagę.
„Wszystko jest możliwe pod rządami tego prezydenta, więc myślę, że powinniśmy zacząć przygotowania” – mówi Randy Erwin, prezydent National Federation of Federal Employees.
Tym razem paraliż prac rządu jest częściowy i obejmuje tylko ok. 800 tysięcy osób. Mniej więcej połowa z nich przebywa na przymusowych urlopach, podczas gdy pozostali, wykonujący zajęcia uznawane za niezbędne dla prawidłowego funkcjonowania agencji zajmujących się bezpieczeństwem i zdrowiem mieszkańców, muszą stawiać się w pracy mimo, że Kongres nie przeznaczył żadnych pieniędzy na ich wynagrodzenia.
Wśród nich są na przykład agenci secret service chroniący prezydenta z rodziną i inne, ważne osoby w państwie; pracownicy Transportation Security Administration, czuwający nad bezpieczeństwem lotnisk; wspomniani wcześniej pracownicy służb więziennych; piloci oraz kontrolerzy ruchu powietrznego; a także pilnujący granic agenci Border Patrol, w tym południowej, na której Donald Trump chce postawić mur stanowiący kość niezgody z Kongresem i nie pozwalający na przywrócenie prac rządu.
Nieobecny, nieusprawiedliwiony
Jeśli zdecydowaliby się nie przyjść do pracy, co po kilku tygodniach braku wynagrodzenia na pewno wielu przyjdzie do głowy, wówczas zostaną uznani za „nieobecnych, nieusprawiedliwonych” – mówi Jacque Simon z American Federation of Government Employees, największego związku zawodowego reprezentującego pracowników federalnych.
„Kiedy dostają wezwanie do pracy, muszą się w niej stawić” – dodaje Simon i tłumaczy, że nieobecność bez urlopu wywołuje konsekwencje dyscyplinarne, włącznie z rozwiązaniem umowy o pracę. Dla wielu osób oznaczać to może utratę wszelkich świadczeń zbieranych często przez lata pracy dla rządu.
Na razie zdecydowana większość pracowników stawia się w miejscu zatrudnienia, choć jak donoszą media, wzrasta liczba biorących zwolnienia lekarskie. Przykładem może być TSA, gdzie już prawie 5 proc. agentów skorzystało z przysługujących im dni chorobowych i z dnia na dzień ich liczba rośnie. Na niektórych lotniskach, gdzie już wcześniej odczuwalne były braki kadrowe, oznacza to dłuższe kolejki do odpraw. Na razie jednak nikt jeszcze nie bije na alarm, choć niektórzy podejrzewają, iż jest to zaplanowana akcja, za którą stoją centrale związkowe.
Nie koordynujemy tego – mówią szefowie związków – Nie pochwalamy tego, wręcz uważamy, iż sprawa jest przerysowana w mediach i za bardzo nagłośniona.
Przykładowe skutki braku pieniędzy
Zaczyna się jednak mówić, iż przedłużający się paraliż prac rządu będzie miał wpływ na wszystkie, niedofinansowane obecnie departamenty, również na podróże lotnicze. Jednak nie ze względu na agentów TSA na lotniskach, ale raczej kontrolerów ruchu powietrznego.
Jest ich w USA ok. 15,000 i nadzorują oni skomplikowany system zarządzania ruchem lotniczym. Każdy pilot doskonale wie, gdzie znajduje się jego samolot i bez pomocy kontrolera jest w stanie wystartować i wylądować, zwłaszcza mając do dyspozycji nowoczesne urządzenia, które pozwalają na lepszą nawigację, niż radar w wieży kontrolnej. Jednak bez pomocy kontrolerów ruch tysięcy samolotów nad ziemią i w pobliżu lotnisk nie odbywałby się tak płynnie jak ma to miejsce obecnie. To oni ustawiają maszyny w kolejce do bezpiecznego lądowania w najbardziej ruchliwych portach lotniczych, takich choćby jak LaGuardia, LAX, czy chicagowskie O`Hare. Wykorzystując planowanie przestrzenne są w stanie w maksymalnym stopniu wykorzystać przestrzeń powietrzną i w jak najkrótszym czasie umieścić na odpowiednim kursie jak największą liczbę maszyn. Wieloletnie doświadczenie kontrolerów w USA i Europie sprawia, że są oni w stanie posadzić kolejne samoloty na pasach do lądowania co kilkadziesiąt sekund, podczas gdy w innych częściach świata odbywa się to maksymalnie co 3-4 minuty.
Również ci ludzie, na co dzień nadzorujący bezpieczeństwo setek tysięcy podróżnych, zmuszeni są do pracy bez pieniędzy. Na razie wykonują ją sumiennie, ale za chwilę brak wynagrodzenia zacznie wpływać na ich wydajność i koncentrację, co będzie wynikiem kłopotów z rachunkami, problemami w domu, etc. W związku ze zwiększonym ryzykiem, kontrolerzy sami zaczną wydłużać czas pomiędzy lądowaniami, by nie dopuścić do pojawienia się błędu, który może zakończyć się tragicznie, a to przełoży się na przepustowość lotnisk, opóźnienia samolotów, kolejki. Wyobraźmy sobie 4-krotnie wolniejszy ruch na pasach i do tego opóźnione i niedokładne odprawy na lotniskach. Niektórzy wróżą wielki chaos.
Kontrolerzy nie będą nawet próbowali negocjować z rządem warunków swej pracy. Nie zrobią tego nauczeni doświaczeniem, gdy w 1981 r. ówczesny prezydent Stanów Zjednoczonych, Ronald Reagan, wyrzucił z pracy 11,000 kontrolerów ruchu powietrzego odmawiających wykonywania zajęć do czasu zakończenia negocjacji na temat warunków ich zatrudnienia. Domagali się oni wówczas wyższych płac i mniejszej liczby godzin.
Nigdy nie doszło do strajków lub wstrzymania pracy podczas wcześniejszych, podobych paraliżów prac rządu wynikających z nieporozumień na tle budżetowym. Prawnicy ostrzegają, by nie próbować, gdyż według nich stare, obowiązujące prawo najprawdopodobniej zadziała.
„Nie będzie miało znaczenia, czy dostają pieniądze, czy też pracują na kredyt” – ostrzegają eksperci – „Obowiązujący zakaz strajku dotyczy każdej sytuacji, nie ma znaczenia w jakiej sprawie ktoś protestuje”.
Sąd pomoże?
Mając do czynienia z beztermiowym, trudym do określenia paraliżem prac rządu, związki zawodowe zwróciły się o pomoc do sądów. American Federation of Government Employees złożyła pozew przeciw administracji Donalda Trumpa przekonując, że zmuszanie pracowników federalnych do pracy bez wynagrodzenia kłóci się z Fair Labor Standards Act z 1938 roku, który narzucał pracodawcom publicznym i prywatnym wypłatę minimalnych stawek i nadgodzin. Inny związek, National Treasury Employees Union, złożył podobny pozew, a kolejne centrale przygotowują się do tego samego.
Poza tym związki organizują wiece i zebrania zwracając uwagę na negatywny wpływ, jaki paraliż ma na zwykłych pracowników żyjących od wypłaty do wypłaty, publicznie nawołują by prezydent i kongresowi liderzy doszli do porozumienia. Nic więcej nie zrobią. Żadna centrala nie zamierza namawiać swych członków do jakichkolwiek przerw w pracy w związku z tymczasowym brakiem wynagrodzeń.
„Zachęcamy, by każdy kto ma wyznaczoną pracę stawił się do niej” – mówi cytowany wcześniej Jacque Simon – „Nigdy nie będziemy namawiać do czegoś, co jest niezgodne z prawem”.
Paraliż prac rządu federalnego nigdy jeszcze nie trwał dłużej, niż 3 tygodnie. Zwykle po jego zakończeniu Kongres bardzo szybko przyznawał zaległe wynagrodzenia dla pozostających na przymusowych urlopach oraz wykonujących swe zajęcia bezpłatnie. Wszyscy mają nadzieję, że tym razem będzie podobnie. Jednak prezydencka zapowiedź „mięsięcy lub lat” bez porozumienia może w końcu być powodem buntu i przetestowania obowiązującego od kilkudziesięciu lat prawa.
„Zastanówmy się teoretycznie, ile można pracować bez wynagrodzenia?” – pyta - Randy Erwin, prezydent National Federation of Federal Employees – „W którymś momencie musi nastąpić zmiana”.
W tym momencie nikt jednak nie jest w stanie przewidzieć, jak długo to potrwa. W najtrudniejszej sytuacji są oczywiście najmniej zarabiający pracownicy federalni, a do tych należą między innymi agenci TSA i zatrudnieni w zakładach penitencjarnych.
„Za chwilę mnóstwo ludzi zacznie do nas dzwonić z poważnymi problemami” – przekonuje Eric Young przewodniczący związku zawodowego reprezentującego pracowników Federalnego Biura Więzień – Za chwilę ludzie ci nie będą mieli na benzynę i podstawowe rachunki. Znaleźli się w trudnej sytuacji, często bez wyjścia - między młotem i kowadłem.”
na podst. theatlantic, slate, wikipedia,
opr. Rafał Jurak