----- Reklama -----

Rafal Wietoszko Insurance Agency

06 marca 2018

Udostępnij znajomym:

Przez kilka chwil we wtorek rano serca zabiły nam szybciej, wzrosło tętno, wstrzymaliśmy oddech... Konserwatywny, poczytny portal internetowy Drudge Report informował bowiem o zbliżającym się, „szokującym” komunikacie z Białego Domu. Biorąc pod uwagę stan polityki i wydarzenia ostatnich miesięcy wiadomość mogła być naprawdę ważna. Nic z tego, okazało sie, że była to tylko oficjalna zapowiedź urzędującego prezydenta o zamiarze ubiegania się o kolejną kadencję na zajmowanym stanowisku. Owszem, informacja istotna, ale trudno ją nazwać wstrząsającą, czy choćby niespodziewaną.

Przede wszystkim zdecydowana większość amerykańskich prezydentów wybranych na pierwszą kadencję ubiega się o kolejną. W historii było tylko kilka wyjątków i to spowodowanych czynnikami zewnętrznymi. Właściwie staranie o ponowny wybór jest normą i fakt, że ktokolwiek mógł podejrzewać, iż będzie inaczej, chyba nie śledzi zbyt uważnie wydarzeń politycznych w kraju. Pierwsza informacja o tym, że Barack Obama, poprzedni gospodarz Bialego Domu, ma podobny zamiar, pojawiła się dokładnie osiem lat temu, na tym samym etapie prezydentury, na jakim obecnie znajduje się Donald Trump.

Poza tym sam prezydent wielokrotnie wspominał o zamiarze ubiegania się o reelekcję właściwie od momentu zaprzysiężenia, czyli od ponad roku. Już w lutym 2017 roku zorganizował pierwsze spotkanie z wyborcami opłacone przez swój sztab, na którym przedstawił takie plany. Tym razem są one bardziej zaawansowane, gdyż oficjalnie zaprezentowano nowego menadżera kampanii, Brada Pascale, który w poprzedniej czuwał nad przekazem cyfrowym i mediami społecznościowymi.

Wybór Pascale do tej roli dla wielu jest intrygujący i to z kilku powodów. Działania sztabu prezydenta w świecie mediów społecznościowych i nośników cyfrowych nie były zbyt zaawansowane, a raczej kojarzone z Twitterem i wpisami samego wówczas kandydata. Pracą Pascale w internecie bardzo interesuje się federalna komisja Muellera, wciąż prowadząca dochodzenie w sprawie domniemanego wpływu Rosji na wybory w USA. Do tego Pascale blisko współpracuje z Jaredem Kushnerem, doradcą i zięciem prezydenta, który ma ostatnio nieco problemów z dostępem do najbardziej tajnych informacji państwowych, co może mu utrudnić realizację powierzonych zadań.

Wiele osób z bliskich prezydentowi kręgów na razie nie traktuje informacji o awansie Pascale zbyt poważnie przypominając, że gospodarz Białego Domu bardzo często zmienia ludzi na podobnych stanowiskach, a podczas kampanii w 2016 r. było to szczególnie widoczne. Do tego, jak utrzymują niektórzy politycy GOP, pojawienie się informacji o rozpoczęciu kampanii akurat w tym momencie może być próbą odwrócenia uwagi od problemów Kushnera, który ma podobno w przyszłości zająć się osobiście nadzorowaniem prac sztabu wyborczego Donalda Trumpa.

Rick Wilson, jeden z czołowych strategów partii republikańskiej, częsty krytyk działań prezydenta Trumpa, też podejrzewa próbę odwrócenia uwagi od bieżących spraw, zwłaszcza odejścia Hope Hicks, która dokładnie w czasie podawania do wiadomości publicznej faktu ubiegania się o reelekcję, zeznawała przez 9 godzin przed kongresową komisją ds. wywiadu.

Inni mają odmienne zdanie wskazując, że przecież wczesna zapowiedź planów to nic innego, jak dowód na coraz szybsze cykle polityczne.

„Świadczy to jedynie o coraz szybciej zachodzących kampaniach, które właściwie nigdy się nie kończą” – uważa Kevin Madden, który pełnił wysokie stanowiska podczas kampanii wyborczych Mitta Romneya w 2008 oraz 2012 roku. Zwraca on też uwagę, że przygotowania do wyborów prezydenckich tradycyjnie zaczynają się w połowie kadencji, ale proces ten jest coraz bardziej zaawansowany.

Wiele osób uważa również, że prezydent tak naprawdę nigdy kampanii nie przerwał. Trudno się dziwić takim opiniom, skoro na kilka godzin przed ogłoszeniem startu w 2020 r. zawiesił na Twitterze tekst dotyczący zarzutów kryminalnych pod adresem Hillary Clinton, swej przeciwniczki z 2016 r., o której już mało kto pamięta. Pytany przez dziennikarzy o Rosję i kłopoty własnych doradców niemal zawsze zmienia temat przywołując jej nazwisko i jednocześnie atmosferę przedwyborczego starcia. Trudno się dziwić, to był dobry okres dla Donalda Trumpa, czas większej przychylności mediów i walki o wyborców zakończony zdobyciem najwyższego urzędu w kraju.

Czy ma szansę wygrać?

Mało kto chce się dziś bawić w takie przepowiednie, zwłaszcza po wyjątkowo niecelnych przewidywaniach dotyczących wyniku ostatnich wyborów. Po cichu i anonimowo większość zapytanych przyznaje jednak, że tak.

Jak zauważa felietonista Matthew Walter, Donald Trump pod wieloma względami przypomina Nixona, również nielubianego przez media, nietypowego polityka zapatrzonego w siebie, który w 1972 r. olbrzymią przewagą głosów, niespotykaną wcześniej w historii kraju, wybrany został na drugą kadencję w Białym Domu. Podobnie jak Nixon, Donald Trump ma niezachwiane poparcie wśród swej bazy wyborczej. Nawet najmniejsze dokonanie lub drobny sukces będzie dla jego zwolenników dowodem umiejętności negocjacyjnych i przywódczych. Każda niespełniona lub zawieszona w próżni obietnica wyborcza – ubezpieczenia zdrowote, imigracja, mur na granicy – wynikiem działania jego przeciwników. W przeciwieństwie do Nixona, czy jakiegokolwiek innego, współczesnego prezydenta, Trump jest jednak w stanie krytykować przywódców nie tylko przeciwnej, ale również własnej partii. Wygląda na to, że republikanie nie mają z tym problemu tak długo, jak do prezydeckiego fotela nie zbliży się żaden demokrata.

Mamy jednocześnie do czynienia z wyjątkowo słabym okresem w historii mediów. Są one coraz mniej opiniotwórcze, ufa im coraz mniejsza liczba wyborców, a w związku z tym możliwość wpływania przez nie na rzeczywistość polityczną nigdy nie była bardziej ograniczona. Niektórzy specjaliści od wizerunku politycznego twierdzą wręcz, iż prezydent rzeczywiście mógłby zastrzelić kogoś na ulicy w biały dzień i jeśli wiadomość tę przekazałaby sieć CNN, to większość zwolenników prezydenta uznałaby ją za fałszywkę, czyli jakże popularny ostatnio „fake news”.

Demokraci bez pomysłu

Nawet jeśli sympatia części wyborców odwraca się ostatnio w stronę tej partii, to trzeba mieć w miarę sensownego kandydata, by wygrać wybory. Jak do tej pory nic nie zapowiada, by się taki pojawił.

Musiałby być w odpowiednim wieku, zdecydowanie młodszy od obecnego prezydenta – mówią specjaliści. Bernie Sanders, który miałby duże szanse na wygraną, bedzie w 2020 r. miał 80 lat. Joe Biden obchodzić będzie 78 urodziny, ale nawet gdyby się zdecydował na udział w wyścigu, to szanse na zwycięstwo miałby nikłe.

Kto jeszcze? Najpopularniejszym demokratycznym gubernatorem w kraju jest obecnie John Bel Edwards z Luizjany. Przeciwnik aborcji, zwolennik posiadania broni palnej, mógłby zdobyć głosy w tzw. czerwonych stanach. Nigdy jednak nawet nie wspomniał o chęci udziału w wyborach prezydenckich i prawdopodobnie nie da się namówić.

Z drugiej strony ma w nich zamiar wystartować gubernator Kalifornii, Jerry Brown, nie mający szans wśród wyborców republikańskich, niewielkie wśród niezależnych, tracący zaufanie demokratów. Pośród senatorów mogących pokusić się o start i mających jako takie szanse na wygraną najczęściej wymieniana jest Kirsten Gillibrand z Nowego Jorku. Na razie mało kto o niej słyszał.

Poza tym słuchając wypowiedzi demokratycznych polityków i potencjalnych kandydatów tej partii ma się wrażenie, iż w wyborach chodzi tylko o zdobycie nominacji partyjnej, a nie pokonanie przeciwnika w drodze do Białego Domu.

Po raz pierwszy od 1992 r. partia demokratyczna będzie też musiała pokazać co reprezentuje, do czego dąży i jaki ma plan, bo krytykowanie przeciwnika już nie wystarczy. Dla wyborców powtarzanie, iż Trump jest zły, Rosjanie wpływali na wybory, reformy podatkowe są tylko dla bogaczy, to za mało. Zwłaszcza, że oddawane w wyborach głosy mają silne powiązanie ze stanem gospodarki, a reforma podatkowa na razie cieszy się sporym poparciem.

W 2008 r. ubiegający się o Biały Dom Barack Obama był kandydatem umiarkowanym i takim też okazał się prezydentem. W pewnym stopniu kontynuował politykę Billa Clintona, czy też „trzecią drogę”, czyli program  stworzony przez strategów politycznych w latach 90. Był więc przyjazny Wall Street, zdecydowanie walczył z terroryzmem, umiarkowanie podchodził do spraw imigracyjnych i wykazywał słabość w sprawach socjalnych.

Demokraci muszą postanowić, czy kontynuują „trzecia drogę”, czy też decydują się na coś nowego, niewidzianego od dawna w polityce. Zwycięstwo Donalda Trumpa w 2016 r. powinno dać im do myślenia.

Urzędujący prezydent zwykle wygrywa

Wybory zaplanowane są na 3 listopada 2020 roku. Z jednej strony to daleka przyszłość, z drugiej zaledwie dwa i pół roku. Wiele się może wydarzyć, ale nie znając przyszłych wydarzeń posłużmy się statystykami.

Podobnie jak w sporcie, gdzie drużyna posiadająca przewagę własnego boiska zwykle wygrywa, tak i w polityce urzędujący prezydent ma większe szanse na wygraną. Podobnie urzedujący człokowie Kongresu i wszyscy wybieralni politycy wszelkich szczebli.

Oczywiście na wynik wyborów mają wpływ przesuwane granice dystryktów i wiele innych czynników, ale przewaga zajmowanego już stanowiska jest olbrzymia. Potwierdzają to kolejne badania i sami politycy. Przykładem niech będzie stan Tennessee, gdzie z ubiegania się o kolejną kadencję zrezygnował republikański senator, Bob Corker. To ożywiło demokratów, gdyż pojawiła się szansa na odbicie zajmowanego przez niego stanowiska. Niewielka, ale jednak. Gdyby Corker nie rezygnował z uprawiania polityki, nie mieliby żadnych szans.

Dlatego już na starcie do walki o reelekcję Donald Trump ma przewagę zajmowanego stanowiska, choć sondażowo słabsze wyniki od swych poprzedników. W 1992 r. Bill Clinton zwyciężył zdobywając 43 proc. głosów, czyli mniej od 46 proc. należących do Trumpa. Jednak jego popularność w sondażach była na podobnym etapie prezydentury znacznie wyższa. Bez problemu wygrał po raz drugi cztery lata później. Podobnie było z Reaganem, czy Obamą. George W. Bush w 2000 r. ledwo wygrał z Alem Gorem, ale po roku cieszył się już sporym poparciem.

Wiele wskazuje, że Donald Trump ma spore szanse na utrzymanie stanowiska za 3 lata, choć są też niepokojące dla niego sygnały. Oczywiście jak będzie, zobaczymy, na razie to czysto teoretyczne rozważania.

Na podst.: theatlantic, theweek, vox, newsweek
opr. Rafał Jurak

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor