----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

06 marca 2018

Udostępnij znajomym:

“Stoją przed nami wielkie wyzwania: zmiany klimatyczne, produkcja żywności, przeludnienie, wyniszczanie innych gatunków, epidemie, zakwaszanie oceanów. Wszystko to uświadamia nam, że znajdujemy się na bardzo niebezpiecznym etapie rozwoju ludzkości. Posiadamy już technologię pozwalającą na unicestwienie planety, na której żyjemy, ale nie posiedliśmy jeszcze umiejętności, by z niej uciec” – Stephen Hawking.

Apokaliptyczne wizje i przewidywania końca świata towarzyszą nam od dawna. Pojawiają się w legendach, najstarszych zapisach, są elementem niemal każdej religii. Dziś opinia o zbliżającym się końcu znanego nam świata najczęściej wypowiadana jest przez naukowców różnych dziedzin. Nie są to spostrzeżenia bazujące na wierze, czy indywidualnych objawieniach, ale empirycznych dowodach.

Klimat

Jedną z najbardziej znanych postaci świata nauki prezentujących takie wizje przyszłości jest Stephen Hawking, cytowany przed chwilą z artykułu napisanego w ubiegłym roku dla Guardiana. Niestety, żaden z przytoczonych przez niego przykładów, jednocześnie ostrzeżeń, nie jest hiperbolą, nie ma tam żadnych wyolbrzymień i przejaskrawień. Na przykład 17 najgorętszych lat od czasu wprowadzenia pomiarów meteorologicznych przez człowieka wystąpiło od roku 2000, z których rekordowy był ubiegły, 2016 r. W tym roku prawdopodobnie nie pobijemy ubiegłorocznych rekordów, ale na pewno znajdziemy się w czołówce. Prowadzone od lat, równolegle w różnych krajach, badania dowodzą, iż gwałtownie zamyka się tzw. okno życia, czyli moment w którym ludzkość może jeszcze coś sensownego uczynić dla ratowania swej planety. Jak to niektórzy zajmujący się tematem ujmują: Kilka kolejnych dekad będzie ostatnią okazją na zminimalizowanie katastroficznych zmian, czyli takich, które utrzymywać się będą o wiele dłużej, niż dotychczasowy rozwój ludzkości. Decyzje podejmowane przez nas w najbliższym czasie wpłyną na kolejne tysiąclecia, a nie pojedyncze pokolenia.

Poza tym, nawet jeśli czarne scenariusze dotyczące klimatu nie spełnią się tak szybko, bo nie ulega wątpliwości, że w końcu się spełnią, to ludzkość doświadczy innych problemów.

Wyżywienie

Proszę sobie wyobrazić, że w okresie kolejnych 50 lat będziemy musieli wyprodukować więcej żywności, niż stworzyliśmy jej w całej historii gatunku ludzkiego. To jakieś 200 tysięcy lat, czyli z grubsza od końca epoki plejstocenu. Problemem jest postępujące przeludnienie planety, której liczbę mieszkańców w 2050 r. PEW research Center ocenia na 9.3 miliarda. Opublikowany w 2016 r. poważny raport naukowy zatytułowany Living Planet wylicza, że biorąc pod uwagę obecny przyrost naturalny i konsumpcję, ludzkość potrzebuje do utrzymania się przy życiu więcej, niż jedną Ziemię. Dokładnie 1.6 planety jak nasza. Jeśli coś wielkiego i ważnego nie wydarzy się w najbliższej przyszłości, to wkrótce wyczerpiemy surowce i możliwości produkcyjne, a natura przejmie kontrolę. Innymi słowy ograniczy życie.

Wymieranie

Wszystko to brzmi nieprawdopodobnie, zgoda. Ale tylko dlatego, iż nie zdajemy sobie sprawy ze spustoszeń, jakie czynimy. Większość naukowców zgadza się już, że działalność człowieka pchnęła naszą biosferę w tzw. stan masowego wymierania. To znane określenie, bo w historii Ziemi było już pięć takich okresów. To gwałtowne w skali geologicznej wyginięcie wielu gatunków w wyniku zadziałania globalnych czynników środowiskowych, np. regresji morskich, zasadniczych zmian klimatycznych, wzmożonego wulkanizmu, katastrof kosmicznych, etc. W dziejach życia na Ziemi zidentyfikowano dotąd pięć wielkich masowych wymierań: ordowickie, które miało miejsce ok. 438 mln lat temu; dewońskie – ok. 374 mln lat temu; permskie – ok. 250 mln lat temu; triasowe – ok. 201 mln lat temu; i ostatnie, kredowe – ok. 66 mln lat temu. W tej chwili mamy do czynienia z szóstą katastrofą, jak potoczne określa się współczesne wymieranie gatunków na Ziemi.

Poprzez analizę liczebności gatunków, a jednocześnie spadek ich liczby w ostatnich kilkuset latach zaobserwowano istotne zmiany statystyczne. Badacze wyliczyli, że poza okresami katastrof naturalnych z powierzchni planety znikają mniej niż dwa gatunki ssaków w ciągu miliona lat. Tymczasem w ciągu ostatnich 500 lat wyginęło co najmniej 80 gatunków ssaków, ponad 150 gatunków ptaków zostało uznane za wymarłe, 17 jako krytycznie zagrożone i prawdopodobnie wymarłe.

Zmniejszyła się także znacznie biomasa żyjących organizmów, mniej więcej o połowę w ciągu ostatnich kilku dekad. Wg Anthony'ego Barnosky'ego, od roku 2009 prowadzącego badania tego problemu na University of California w Berkeley, współczesne zanikanie gatunków odpowiada definicji masowego wymierania nawet w najwęższych jego definicjach.

Ponieważ brak jest takich czynników globalnych w środowisku przyrodniczym, jak na przykład: regresje morskie, wzmożony wulkanizm czy katastrofa kosmiczna, szósta fala masowego wymierania nie wpisuje się w paradygmat dotychczas opisujący zjawiska tego typu. Zwiększone tempo wymierania gatunków tłumaczy się więc wpływem cywilizacji ludzkiej. Współcześnie, według różnych ocen, wymiera od 5 tysięcy do 500 tysięcy gatunków rocznie.

Nawet według najbardziej optymistycznych założeń prędkość wymierania gatunków flory i fauny na naszej planecie jest 10,000 razy szybsza od wcześniejszych pięciu katastrof planetarnych. Wyliczono, iż globalna populacja kręgowców, do których zalicza się miedzy innymi ryby, płazy, gady, ptaki i ssaki zmniejszyła się w latach 1970 – 2012 aż o 58 procent. Życie na naszej planecie wymiera w zastraszającym tempie i musimy zdawać sobie sprawę, że winny temu jest człowiek i jego działania.

Choroby

Ludzkość dokonała wiele w tej dziedzinie. Pokonaliśmy wiele schorzeń, nad częścią zapanowaliśmy. Potrafimy dziś przeszczepiać organy, chemioterapią ograniczać komórki rakowe, obniżamy śmiertelność wśród niemowląt, przeprowadzamy skomplikowane operacje. Wszystkie te dokonania ludzkie bazują jednak na antybiotykach. Jesteśmy od nich zależni bardziej, niż nam się wydaje. To one grają decydująca rolę podczas każdego zabiegu, operacji, leczenia. Tymczasem w związku z nadużywaniem antybiotyków, również w hodowli zwierząt, od wielu lat zwiększa się na nie odporność bakterii. Naukowcy z niepokojem obserwują rozwój tzw. superbakterii, które nie poddają się działaniom żadnych znanych nam antybiotyków. Każdego roku na świecie zarażeniu nimi ulega ponad 2 miliony osób i liczba ta gwałtownie rośnie. Wyobraźmy sobie sytuację, w której ludzie nie mogą już polegać na skuteczności antybiotyków, niemożliwe stają się przeszczepy, operacje, etc. Jeśli utracimy tę możliwość, utracimy jednocześnie dokonania medyczne ostatnich 50 lat. Światowa Organizacja Zdrowia już jakiś czas temu wydała oświadczenie, że rosnąca odporność bakterii jest poważnym zagrożeniem dla zdrowia, rozwoju i bezpieczeństwa ludzkości.

Do tego eksperci mówią, że ryzyko globalnej pandemii jest coraz wyższe. Niegroźne lub mało znane do niedawna wirusy nagle są zagrożeniem dla setek tysięcy, a nawet milionów ludzi. Związane jest to z wielkimi środkami miejskimi, w których rozprzestrzenianie się chorób następuje błyskawicznie. Dzięki połączeniom lotniczym wirus potrafi zaatakować kilka kontynentów w okresie kilku dni. ONZ przewiduje, iż do roku 2050 około 66 proc. populacji naszego globu mieszkać będzie w miastach. Zmiany klimatyczne wywołują fale gorąca i powodzie, a to z kolei przyczynia się do rozprzestrzeniania chorób zakaźnych, takich jak malaria i cholera. Liczba zachorowań na nie zamiast maleć, rośnie w ostatnich latach błyskawicznie. Nie unikniemy kolejnej pandemii – mówią naukowcy i lekarze – gdy nadejdzie, zaskoczy wszystkich.

Zakwaszanie oceanów

Mimo że to poważny problem, mało kto o nim mówi. Nasze oceany umierają. Wzrost temperatury powierzchni Ziemi to nie jedyny efekt zwiększonych emisji dwutlenku węgla do atmosfery. Jednym z najistotniejszych skutków rosnącego zanieczyszczenia jest zakwaszanie oceanów, które pochłaniają około ¼ uwalnianego przez nas dwutlenku węgla, przez co zmienia się poziom pH. Zakwaszanie oceanów jest dobrze udokumentowane obserwacjami pochodzącymi z całego świata i prowadzonymi przez kilkadziesiąt lat przez setki naukowców. Jest ono jednoznacznie związane z dwutlenkiem węgla emitowanym do atmosfery przez człowieka, przede wszystkim w wyniku spalania paliw kopalnych i zmian zachodzących w zagospodarowaniu terenu. W konsekwencji zniszczeniu ulegają koralowce, a tym samym całe ekosystemy wodne w tych rejonach.

Ludzie ludziom

Jeśli nie martwią kogoś zmiany środowiskowe i wymieranie biomasy, to powinny inne działania człowieka. Tzw. zegar zagłady na University of Chicago wskazuje już za 2 i pół minuty północ. To najbliżej od 1953 r. gdy USA i Rosja dokonały prób z bronią wodorową. Naukowcy opiekujący się zegarem nie ukrywają, że zbliżenie wskazówek o kolejne 30 sekund miało związek z wyborami w USA i obietnicą nowej administracji dotycząca rozwoju arsenału jądrowego i wstrzymaniem działań przeciw zmianom klimatycznym.

Wielu naukowców zagrożenia dla człowieka widzi też w rozwoju biotechnologii, nanotechnologii, czy sztucznej inteligencji. Globalnie służą one oczywiście człowiekowi, ale coraz powszechniejszy dostęp do tych wynalazków mają niewielkie grupy mogące wykorzystać je do innych celów. Niestety, wśród nas jest wielu, którzy dla przyjemności lub z poczucia chorej misji unicestwiliby życie na planecie wykorzystując do tego wszelkie dostępne środki.

Biorąc to wszystko pod uwagę, wielu uczonych próbuje przewidzieć przyszłość naszego gatunku. Na przykład filozof John Leslie przewiduje 30 proc. prawdopodobieństwo wymarcia gatunku ludzkiego w okresie najbliższych pięciuset lat. To optymistyczne założenie. Nawet bardzo, gdyż sondaż przeprowadzony wśród naukowców zgromadzonych w Oxfordzie na konferencji zatytułowanej „Przyszłość ludzkości” ocenił prawdopodobieństwo naszego końca przed 2100 rokiem na 19 procent. Frank Fenner, mikrobiolog który swymi badaniami nad wirusami doprowadził m.in. do eliminacji czarnej ospy powiedział w 2010 roku, iż ludzkość „prawdopodobnie nie przetrwa do 2100 roku”. Podobnie jak Hawking do zagrożeń zaliczył przeludnienie, niszczenie środowiska i klimat. Słynny biolog Neil Dawe powiedział niedawno, że “nie byłby zaskoczony, gdyby kolejne pokolenie było świadkiem końca ludzkości”. Także sławny ekolog Guy McPherson przekonuje, iż ludzie pójdą śladem ptaka dodo. Według niego nastąpi to do 2026 roku.

Natomiast Lord Martin Rees, współzałożyciel centrum badającego zagrożenia dla życia na Ziemi w Cambridge University wyliczył, iż nasza cywilizacja ma tylko 50 proc. szans na wkroczenie w kolejne stulecie.

To może posłużmy się liczbami inaczej. Zakładając na przykład, że Lord Rees ma rację, przeciętny Amerykanin ma 4 tysiące razy większe szanse bycia świadkiem końca ludzkości, niż śmierci w wypadku lotniczym lub kosmicznym. Wyciągając średnią ze wszystkich ocen można powiedzieć, że urodzone dziś dziecko najprawdopodobniej ujrzy zmierzch cywilizacji, załamanie się jej lub totalny koniec ludzkości. Motyw końca świata pojawił się też na nowo w religiach. Prawie połowa wierzących różnych wyznań przekonana jest, że koniec świata jest nieunikniony, choć wskazuje różne tego powody. 

W pewnym sensie osoby religijne i naukowcy zgadzają się w jednym: znajdujemy się w przełomowym punkcie, charakteryzującym się wysokim prawdopodobieństwem globalnej katastrofy.

Nie wszystko jednak stracone. W końcu staramy się kontrolować własny los i wielokrotnie udowodniliśmy, że potrafimy wspólnie działać gdy wymaga tego sytuacja. Te czarne scenariusze mogą pozostać tym , czym są w tej chwili, tylko scenariuszami, jeśli poważnie potraktujemy ostrzeżenia.

Na podst.: salon.com, naukaoklimacie.pl, wikipedia, guardian, nature, ibtimes,
opr. Rafał Jurak

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor