----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

06 marca 2018

Udostępnij znajomym:

Zapowiadana i planowana reforma systemu ubezpieczeń zdrowotnych nie wypaliła. Podziały wewnątrz GOP skutecznie zablokowały możliwości zmiany ustawy ACA. Przynajmniej na razie. Mimo że była to spektakularna porażka republikanów w Kongresie, prezydent Trump wydaje się zadowolony z faktu, że ma to już za sobą. Nie ukrywał tego zresztą w wywiadzie udzielonym tuż po wycofaniu projektu spod głosowania w Izbie Reprezentantów:

„W pewien sposób cieszę się, że już po wszystkim” – mówił w rozmowie z dziennikarzami The Washington Post – „Opieka zdrowotna to trudny temat. Nikt nie spodziewał się, że może to być tak bardzo skomplikowane”.

Jednocześnie wyraził nadzieję, iż teraz będzie można zająć się kolejnymi sprawami, choćby reformą systemu podatkowego, czy inwestycjami w infrastrukturę. Problem w tym, że zadanie wcale nie będzie łatwiejsze. 

Tymczasowy koniec dyskusji o opiece zdrowotnej rzeczywiście oznacza realizację kolejnych obietnic, które wywoływały najgłośniejsze wiwaty i okrzyki podczas wieców przedwyborczych. To sprawy bliższe sercu prezydenta, którymi nie tyle musi, co chce się zająć. Jednak konserwatywni legislatorzy w Kongresie nie są już tak optymistycznie do tych planów nastawieni. Mają ku temu powody. Przyjęcie nowej ustawy o opiece zdrowotnej miało być swego rodzaju testem dla partii, siłą napędową dla dalszych działań i pokazem skuteczności przed trudniejszymi i wymagającymi więcej wysiłku zadaniami. Lista sprawunków jest dłuższa i bardziej skomplikowana, niż prezydenckie obietnice wyborcze, bo zawiera między innymi finansowanie działań rządu i podwyższenie dopuszczalnego poziomu zadłużenia. W tych sprawach republikanie nie mogą sobie pozwolić na przegraną. Poza tym w większości nadciągających spraw będą potrzebowali wsparcia demokratów. Przykładem mogą być wspomniane

Pieniądze dla rządu

Kongres ma niecały miesiąc na przyjęcie choćby wstępnej wersji wydatków federalnych w celu uniknięcia paraliżu, co może nastąpić już 29 kwietnia. W rzeczywistości czasu jest znacznie mniej, gdyż Senat oraz Izba Reprezentantów planują w połowie kwietnia dwutygodniową przerwę wielkanocną. Po powrocie do pracy politycy będą mieli zaledwie tydzień na przygotowanie planu wydatków, znalezienie dla niego poparcia i poddanie go pod głosowanie, co zapewni nieprzerwane funkcjonowanie rządu do końca roku fiskalnego, czyli 30 września.

Każdy przedstawiony projekt wymagał będzie większości 60 głosów, co da demokratom znaczącą siłę w negocjacjach. Najprawdopodobniej strony dojdą do porozumienia i pozostawią wydatki budżetowe na poziomie ustalonym wcześniej przez administrację Baracka Obamy. To jednak, że uda się porozumieć co do wysokości sum, nie znaczy wcale, iż porozumienie obejmie sposób ich wydawania. Na przykład konserwatyści mogą domagać się ograniczenia finansowania dla sieci klinik Planned Parenthood, co miało przecież nastąpić w ramach odrzuconego projektu ustawy zdrowotnej. Demokraci będą zaciekle o nie walczyć. Może się zdarzyć, iż prezydent zmuszony zostanie do wsparcia jednej ze stron, co z kolei może wywołać protest umiarkowanych republikanów starających się unikać tematów aborcji i antykoncepcji w dyskusjach na temat wydatków.

Z republikanami u steru władzy demokraci będą w stanie sparaliżować prace rządu blokując mini ustawę budżetową w senacie. Korzystając z podziałów w łonie GOP i historycznie niskich notowań prezydenta mogą pokusić się o próbę przekonania opinii publicznej, iż jest to wina wyłącznie osób sprawujących obecnie rządy. Byłby to ryzykowny ruch, ale nie pozbawiony potencjalnych korzyści na dłuższą metę. Oczywiście sprawy mogą potoczyć się inaczej i o żadnych blokadach, paraliżach i gierkach mowy nie będzie. Tylko mało kto w to wierzy...

Budowa muru

W ramach debaty budżetowej Donald Trump poprosił już Kongres o przeznaczenie dodatkowych 30 miliardów dolarów na cele obronne oraz kolejnych 3 miliardów na rozpoczęcie projektu budowy muru wzdłuż południowej granicy Stanów Zjednoczonych. Chce, by część tych pieniędzy – dokładnie 18 miliardów – pochodziło z cięć w wydatkach na różnego rodzaju programy i agencje. Prawdopodobnie prośba o dofinansowanie armii zostanie w części spełniona, jednak gdy chodzi o finansowanie budowy muru demokraci oraz część republikanów już sygnalizują zdecydowany sprzeciw. Zwłaszcza, jeśli odbyłoby się to kosztem cięć w dotychczasowych wydatkach na inne cele.

Demokratyczny senator Chuck Schumer występując niedawno w programie „This Week” na kanale ABC przypomniał, że przecież w ramach obietnic wyborczych Donalda Trumpa za mur miał zapłacić Meksyk. Dlaczego teraz podatnicy mieliby pokryć koszt tego projektu? – pytał ironicznie senator (ostatnie wypowiedzi przedstawicieli Białego Domu świadczą, że Meksyk w końcu zapłaci za budowę, choć może w innej formie). Schumer zwrócił również uwagę na fakt, iż coraz większa liczba republikańskich reprezentantów z okręgów położonych na granicy wypowiada się krytycznie o planowanej budowie, wskazując na ukształtowanie terenu w niektórych rejonach, czy konieczność odebrania ziemi jej prywatnym właścicielom.

„Przewiduję, że projekt ten nie uzyska wystarczającej liczby głosów ani wśród demokratów, ani republikanów” – konkluduje Schumer.

Głosowanie nad budżetem

Pierwsza jego wersja przedstawiona przez Biały Dom w połowie marca wzbudziła sporo kontrowersji. Podobnie jak w przypadku ustawy zdrowotnej poszczególne frakcje w GOP oczekują czego innego. Zwolennicy rozbudowy armii chcą uzyskać na ten cel jeszcze więcej pieniędzy, umiarkowane skrzydło niezadowolone jest ze sporych cięć w programach socjalnych, część legislatorów spodziewała się większych zmian w finansowaniu social security. Swoje 3 grosze do dyskusji dorzucą poza tym jeszcze demokraci.

Oczywiście republikanie mogą zignorować pełny projekt wydatków Białego Domu, kiedy zostanie on opublikowany w maju tego roku. W końcu budżet jest rezolucją Kongresu, której prezydent nie podpisuje. Końcowy, przyjęty przez nich plan nie musi nawet w ułamku procenta pokrywać się z wizją prezydenta. Jednak najpierw sami muszą dojść do porozumienia w sprawie finansów, by później wdrożyć w życie bardziej ambitne plany dotyczące nowego systemu podatkowego. Podobnie jak w przypadku nieudanej reformy ubezpieczeń medycznych, również gdy chodzi o podatki będą chcieli skorzystać z mechanizmów pozwalających na obejście stanowiących mniejszość demokratów. Wcześniej muszą jednak uchwalić budżet, czego sami nie zrobią.

Reforma podatków

Już kilkukrotnie wspomniane było o niej, więc poświęćmy jej nieco więcej miejsca. Niektórzy, nawet sympatycy Donalda Trumpa, nazywają ją „obsesją prezydenta”. Jeszcze podczas dyskusji o ubezpieczeniach zdrowotnych prezydent wielokrotnie dawał do zrozumienia, że jest ona dla niego ważniejsza, łatwiejsza do przeprowadzenia i przyniesie korzyści polityczne. Otwarcie mówił, iż od niej by zaczął, ale uległ namowom doradców i przywódców w Kongresie przekonujących, że ze względów proceduralnych reforma zdrowia musi trafić pod obrady na pierwszym miejscu.

„Wolałbym zająć się podatkami w pierwszej kolejności, mówię szczerze” – mówił podczas niedawnego spotkania z wyborcami w stanie Tennessee prezydent Trump. Wtórował mu sekretarz skarbu, Steven Mnuchin, który przekonywał, że reforma podatków byłaby znacznie prostsza od zmian w Obamacare.

Niestety, większość konserwatywnych Kongresmanów ma zdanie odmienne. Zmiany podatkowe dotykają wszystkich dziedzin gospodarki krajowej i wywołają niespotykaną aktywność wszelkich grup lobbystycznych w Waszygtonie. Zainteresowane zmianami grupy i stowarzyszenia producentów, handlowców, pośredników, etc. walczyć będą o każdy paragraf i kruczek prawny ważny dla funkcjonowania ich biznesów. Już w tej chwili trwają spory pomiędzy republikanami zasiadającymi w senacie, a ich kolegami z Izby na temat proponowanego przez Paula Ryana granicznego podatku wyrównawczego. Według prognoz przynieść ma on ok. biliona dolarów do budżetu, ale wielu legislatorów obawia się, że odbędzie się to kosztem wyższych cen wielu produktów sprowadzanych do USA i w rzeczywistości większymi wydatkami dla konsumentów, czyli wyborców.

Do tego porażka reformy ubezpieczeń zdrowotnych utrudni sprawne przeprowadzenie zmian podatkowych. W końcu jednym z elementów niedoszłych zmian miało być zmniejszenie wydatków na Obamacare, a tym samym możliwość obniżenia niektórych podatków. W tej chwili wynikiem realizacji pełnego planu będzie znaczne zwiększenie rekordowego już deficytu. Republikanie zdają sobie sprawę, że nie będą w stanie wdrożyć całego projektu, jeśli w ogóle im się to uda.

Przewodniczący Izby Reprezentantów przyznał, iż porażka reformy ubezpieczeń utrudni wprowadzenie zmian podatkowych. Po czym dodał, „że w najmniejszym stopniu nie uczyniła jej jednak niemożliwą”.

Podniesienie progu zadłużenia

Najpoważniejsze starcie prezydenta Obamy z Kongresem miało miejsce w 2011 roku, gdy republikanie zasiadający w Izbie Reprezentantów odmówili zgody na podniesienie progu zadłużenia. W wyniku sporu kraj stanął na krawędzi katastrofy finansowej. W ostatniej chwili obydwie partie porozumiały się, ale pod wieloma warunkami.

Dziś sytuacja odwróciła się. GOP posiada pełnię władzy i to administracja Donalda Trumpa zwróciła się z prośbą o podniesienie limitu zadłużenia. Mnuchin oficjalnie zgłosił taką potrzebę do liderów kongresowych na początku marca informując ich, że do tego czasu podległy mu Departament Skarbu skorzysta z „nadzwyczajnych środków”, by płacić krajowe rachunki. Eksperci budżetowi przewidują, iż departament będzie w stanie funkcjonować tak co najmniej do lata, ale w końcu Paul Ryan i przewodniczący większości senackiej, Mitch McConnell będą musieli podjąć temat i zmierzyć się z wyzwaniem.

Bez wątpienia będą potrzebowali głosów demokratów, którzy ułatwią im zadanie, jeśli nie będą domagali się niczego w zamian. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że tak właśnie może być. Kilka tygodni temu Nancy Pelosi, przewodnicząca mniejszości w Senacie dała do zrozumienia, że jej partia spodziewa się bezproblemowego podniesienia limitu zadłużenia. Co nie znaczy, że do lata demokraci zdania nie zmienią.

Sojusznicy?

Biały Dom poinformował niedawno, iż Donald Trump chce współpracować z demokratami, choć na razie nie wiadomo w jakim zakresie i na ile współpraca taka jest możliwa. Wydaje się jednak, że strony są gotowe do rozmów. Niedawne problemy prezydenta z ultrakonserwatywnym Freedom Caucus przekonały go, że w decydujących momentach sprzeciw może pojawić się w łonie własnej partii. Porozumienie z demokratami dałoby administracji możliwość wywierania presji i zmuszania do kompromisu polityków republikańskich zrzeszonych w tej frakcji. Z drugiej strony spadające notowania prezydenta i coraz bardziej widoczny rozłam w GOP może podsunąć demokratom myśli, by nie pomagać prezydentowi, nie iść na kompromisy i czekać cierpliwie na poważniejszy kryzys w szeregach partii rządzącej.

“Dużo nauczyliśmy się ostatnio” – mówił Trump podczas spotkania z dziennikarzami po rezygnacji Izby z głosowania nad ustawą o opiece zdrowotnej – „Sporo dowiedzieliśmy się o lojalności i procesie zdobywania głosów”.

Okazji, by wykorzystać tę wiedzę będzie w najbliższym czasie sporo. Zobaczymy, czy administracja rzeczywiście czegoś się nauczyła i czy za kilka miesięcy wciąż nazywana będzie niedoświadczoną.

Na podst. theatlantic, absnews, washingtonpost, time.com
opr. Rafał Jurak

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor