Jako ludzkość osiągnęliśmy właśnie punkt, w którym zaledwie kilka firm i garstka zarządzających nimi osób wpływa na gospodarki krajów oraz kształtuje postawy, opinie i świadomość obywatelską. Oferując produkt, bez którego teoretycznie nie potrafimy się obejść, zniechęcają do konkurowania ze sobą, dławią innowacyjność, ograniczają liczbę dostępnych dla konsumentów opcji. Są też coraz potężniejsze i wpływowe. Na razie mało komu to przeszkadza, w niedalekiej przyszłości może zacznie, ale wtedy będzie za późno.
Jak bardzo są one wpływowe i potężne? Co najmniej tak, jak u schyłku XIX w. były Standard Oil, Carnegie Steel, czy American Tobacco.
Google posiada aż 88 proc. rynku reklamowego wyszukiwarek internetowych w USA. Facebook i podległe mu Instagram, WhatsApp oraz Messenger to ponad 77 proc. ruchu mobilnego w sieci. Co drugi dolar wydawany w wirtualnym handlu trafia do Amazon.
Zarabiając w krótkim czasie dziesiątki miliardów dolarów firmy te zaczęły rozszerzać swe zainteresowania. Google zdominowało już między innymi rynek video, choćby poprzez wykupienie YouTube, mapy i pocztę elektroniczną; Facebook zajął się budową dronów zasilanych promieniami słonecznymi, które mają dostarczać internet w każdy zakątek świata, a także tworzeniem wirtualnej rzeczywistości; Amazon nie tylko wykupuje tradycyjne sieci handlowe – ostatnio Whole Foods za 13 i pół miliarda dolarów, ale posiada też własny program kosmiczny.
Apple ma 178 mld dolarów rezerw finansowych w gotówce i zysk 20 razy większy, niż Standard Oil u szczytu potęgi. A to właśnie ta firma uważana była za archetyp drapieżnego kapitalistycznego monopolu. W 1890 r. Standard Oil stał się taką siłą, że zagrażał wolnemu rynkowi, i Kongres USA musiał z tego powodu przyjąć pierwsze w historii regulacje antymonopolowe. Współczesne monopole internetowe uważają, że ich to prawo nie dotyczy, mimo że np. Google ma w Europie 90 proc. rynku wyszukiwarek internetowych, a w USA 64 proc., co i tak zgodnie ze standardami unijnymi uważane jest za dominującą pozycję. Technologiczni giganci bronią się przed próbami osłabienia ich stanu posiadania, wskazując, że kreatywne monopole są nie tylko dobre dla społeczeństwa, one są też potężnymi narzędziami do jego ulepszania – tak przynajmniej twierdzi Peter Thiel, współtwórca systemu płatności PayPal.
To tylko kilka drobnych przykładów, bo firmy te obecne są wszędzie i inwestują niemal w każdej dziedzinie.
Entuzjaści cyfrowego świata przewidywali, że internet zdemokratyzuje biznes i przemysł. Zamiast tego, o czym możemy się już dziś przekonać, pozwolił małej liczbie firm zdominować rynek do tego stopnia, iż konkurowanie z nimi jest dziś prawie niemożliwe.
Autor popularnych książek biograficznych, T.J. Stiles (opisał między innymi historię życia magnata Corneliusa Vanderbilta, przedsiębiorcy, który swoją potęgę i bogactwo zbudował na transporcie morskim i kolejowym) uważa, iż żyjemy w drugim Wieku Pozłacanym – Gilded Age – określającym epokę w historii Stanów Zjednoczonych, trwającą od zakończenia wojny secesyjnej do końca XIX w, charakteryzującą się gwałtownym rozwojem przemysłu, ale jednocześnie licznymi skandalami korupcyjnymi i upadkiem autorytetu elit społecznych i rządowych.
„Nasze życie – mówi Stiles – ponownie kształtowane jest przez coraz mniej kompanii kontrolowanych przez zaledwie kilku ludzi”.
Co złego w monopolach?
Gdy jakieś firmy kontrolują rynek, zwykle wykorzystują swą pozycję do eliminowania konkurencji, najczęściej na szkodę konsumenta. Mogą zmuszać poddostawców do obniżania cen, czasowo zaniżając własne zyski i doprowadzając do bankructwa rywala, lub po prostu wykupują go. Wielkie przedsiębiorstwa wpływają również na zmniejszenie liczby miejsc pracy, zwłaszcza w wieku cyfrowym, gdy coraz bardziej powszechna jest automatyzacja. Decydują również o stawkach dla pracowników danego sektora, zwykle je zaniżając. My mamy przez to mniejszy wybór, niższe stawki i skoncentrowanie bogactwa na małych obszarach i w rękach niewielkiej grupy.
Czy ma to już miejsce?
Tak. Amazon sprzedaje aż 52 proc. książek w Stanach Zjednoczonych, kontroluje 43 proc. całego handlu w sieci oraz 45 proc. szybko rosnącego rynku przechowywania danych. Ta firma z Seattle zmusiła do bankructwa większość tradycyjnych księgarni w kraju i tylko w ubiegłym roku jej internetowa sprzedaż była sześciokrotnie wyższa, niż w sklepach Walmart, Target, Best Buy, Nordstrom, Home Depot, Macy`s, Kohl's i Costco razem wzięte.
Sprzedający dosłownie wszystko sklep wchłonął większość konkurencji. Przykładem może być do niedawna największy sieciowy sklep obuwniczy o nazwie Zappos, który choć dalej funkcjonuje, to jest już częścią amazońskiej rodziny. Podobnie stało się w przypadku serwisu filmowego Twitch, a także dostawcy produktów dla niemowląt Diapers.com. Ten ostatni długo nie chciał się poddać i walczył o niezależność. W pewnym momencie Amazon obniżył o połowę ceny wszystkich produktów odstępnych u konkurencji i utrzymywał je na tym poziomie do momentu kapitulacji przeciwnika.
Co z innymi?
Podobnie dominują na rynku. Facebook chwali się 2-ma miliardami aktywnych użytkowników swego serwisu. To ponad ćwierć mieszkańców Ziemi. Kiedy pomysłodawca i szef firmy dostrzegł zagrożenie dla swego portalu społecznościowego ze strony Instagram i WhatsApp, bez wahania wydał 20 miliardów na ich wykupienie. Trzecim zagrożeniem był Snapchat, który odrzucił ofertę 3 miliardów dolarów wierząc, że uda mu się obronić przed zakusami wielkiego rywala. Facebook w odpowiedzi uruchomił na Instagramie serwis niemal identyczny, pozwalający na wrzucanie kasujących się po kilku sekundach filmów i zdjęć. W ciągu zaledwie 12 miesięcy program przyciągał dziennie więcej użytkowników, niż istniejący na rynku od lat Snapchat.
Kolejny wśród współczesnych monopolistów, być może największy, to Alphabet, spółka macierzysta do której należy między innymi Google. Kupuje on średnio jedną firmę tygodniowo. W tej chwili z poczty Gmail korzysta już ponad miliard osób na całym świecie, a główny dochód pochodzi z reklam internetowych.
Dla zarządów i udziałowców wymienionych spółek tak niesamowity sukces oznacza trudny do wyobrażenia stan posiadania, a dla klientów niespotykaną dotąd łatwość korzystania z szerokiej gamy produktów i usług. Dominacja kilku firm przynosi korzyści milionom, ale jest tez wielu przegranych...
Na przykład?
Choćby codzienna prasa. Facebook i Google kontrolują ponad 70 procent amerykańskiego rynku cyfrowych ogłoszeń wycenianego obecnie na ponad 73 miliardy dolarów. Jeszcze niedawno wiele z tych pieniędzy trafiało bezpośrednio do mediów. W latach 2006 – 2016 reklamowe dochody gazet obniżyły się z 50 do zaledwie 18 mld. W podobnym czasie o ponad połowę spadło w nich zatrudnienie, które w 2001 r. wynosiło 411 tysięcy osób, ale w 2016 już zaledwie 174 tysiące. Nie pomogło nawet przeniesienie się gazet do internetu, bo Facebook i Google zabierają większość wydawanych w sieci dolarów.
Kolejnym przykładem mogą być tradycyjne sklepy i centra handlowe. W ostatnich kilku latach swe podwoje zamknęły setki znanych firm i sieci przegrywając konkurencję z wirtualnymi witrynami. Te, które pozostały, ledwo wiążą koniec z końcem, grubo ponad 1/3 przestrzeni handlowej świeci pustkami. To z kolei wpłynęło na stopniową erozję miejskich śródmieść o handlowym dotąd charakterze i całych dzielnic okalających centra sklepowe.
„Znikają całe osiedla i zamieszkujące je społeczności – mówi Howard Davidowitz, doradca inwestycyjny dla przemysłu detalicznego – Znikają i nigdy nie powrócą”.
Ktoś stawia temu opór?
W Stanach Zjednoczonych nie. Amerykański rząd już wiele lat temu postanowił w niewielkim stopniu regulować rynek firm technologicznych nie chcąc ograniczać ich rozwoju i wprowadzanych innowacji. Dzięki temu nowoczesne technologie są obecnie najszybciej rozwijającym się w USA działem gospodarki. Facebook, Google i Amazon utrzymują, że nie są monopolistami, bo ich znacznie mniejsza konkurencja jest tylko o jedno kliknięcie myszki obok, nie jak za czasów dominacji AT&T, którą rozbiła dopiero seria ustaw przegłosowanych w Kongresie. Wielka Trójka wydaje też sporo pieniędzy na utrzymanie obecnych rozwiązań. W pierwszym kwartale tego roku tylko Facebook wydał 3.2 miliona dolarów na współpracę z lobbystami w Waszyngtonie, podobnie czynią pozostali, więc prawdopodobieństwo, że politycy podejmą jakieś działania jest minimalne, chyba że bardzo domagałaby się tego większość społeczeństwa, na co się nie zanosi.
„Google zrobi co będzie chciał, bez pytania kogokolwiek o zgodę – pisze Jonathan Taplin w książce Move Fast and Break Things, w której przedstawiono historię wzrostu największych firm – Jednak rezultaty tego działania będą tak wspaniałe, że nikt nie będzie narzekał”.
W innych częściach świata, zwłaszcza w Europie, ponawiane są próby ograniczenia władzy i wpływów wielkich firm, na razie tylko częściowo skuteczne. Dzięki temu rynek jest tam bardziej zróżnicowany, choć wpływy największych wciąż wielkie.
Inne monopole
Skupiliśmy się na trzech największych firmach technologicznych, co jest chyba zrozumiałe. Jednak podobnych jest znacznie więcej, bo ponad 75 proc. przemysłu w USA poddane zostało w okresie ostatnich 20 lat poważnej konsolidacji.
80 proc. miejsc w samolotach pasażerskich sprzedawanych jest przez zaledwie czterech przewoźników: American, Delta, Southwest oraz United. Apteki w USA zdominowane są przez dwie cieci: CVS i Walgreens. Z kilkudziesięciu dostawców internetu pozostało zaledwie kilku geograficznie dzielących się rynkiem. Efekty są już widoczne. Miejsca siedzące w samolotach niebezpiecznie kurczą się, kosztowne dopłaty za bagaż, napoje i żywność są powszechne, odczuwalne są też bardzo wysokie ceny biletów na trasach, na których nie ma konkurencji. Brak rywalizacji na rynku dostawców internetu sprawia, że Amerykanie płacą dwa razy więcej za dwa razy wolniejsze podłączenie do sieci niż ich znajomi w Europie i Azji.
Lina Khan z organizacji New America, ośrodka analiz z siedzibą w Waszygtonie, przekonuje, iż „żyjemy w świecie ekstremalnej konsolidacji i koncentracji”. Po czym dodaje, że „tam, gdzie nie ma konkurencji najwyższa cenę płacą konsumenci”.
Poza elementem komercyjnym monopole mają też władzę nad naszymi umysłami, potrzebami i poglądami. Zwłaszcza technologiczne. Rok temu w tygodniku Wprost Jakub Milenik pisał, że „po rozrywce i informacji przyszedł czas na kontrolę świadomości. Decydują, co jest dla nas najważniejsze, czego się boimy i kogo kochamy. Nikt ich nie wybrał, to i nikt im nie może odebrać tej władzy nad nami”. Dziś treść ta nabiera jeszcze większego znaczenia, bo szef jednego z technologicznych gigantów ma polityczne ambicje. To jeszcze nie jest potwierdzone, ale wiele wskazuje na to, że Mark Zuckerberg przygotowuje się do udziału w wyborach prezydenckich. Na razie jest za młody i nie pozwala mu na to prawo, jednak za kilka lat, kto wie, mając za sobą tak potężne narzędzie może zrealizować każdy plan.
Na podst.: theweek, salon, csmonitor, wprost, prostaekonomia,
opr. Rafał Jurak