----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

06 marca 2018

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

Podczas ceremonii otwarcia igrzysk w Rio wielu maszerujących sportowców prezentowało barwy narodowe i jednolite stroje reprezentacji kraju, z którego w rzeczywistości nie pochodziło. Chodzi o największe wydarzenie sportowe na świecie, gdzie wielkie znaczenie ma duma narodowa, a porażki i sukcesy pamiętane są przez lata. Jednak wiele osób decyduje się reprezentować kraj, z którym nie mają wiele wspólnego – czasami ze względu na pochodzenie przodków lub pieniądze, zwykle jednak jest to dla nich jedyny sposób na wzięcie udziału w olimpiadzie. Czy taka zmiana barw narodowych zgodna jest z duchem igrzysk?

Na przykład tyczkarz Giovanni Lanaro. Urodzony, wychowany, wyedukowany i wyszkolony w południowej Kalifornii, ale do Rio pojechał walczyć o medal dla Meksyku. Choć jest Amerykaninem, to jego matka pochodzi zza południowej granicy USA, co wystarczające jest dla reprezentacji narodowej Meksyku.

"Co w tym złego, że z dumą reprezentuję Meksyk?" – zapytał Lonaro dziennikarza Los Angeles Times przeprowadzającego z nim wywiad przed wyjazdem na igrzyska – "Nie widzę w tym nic złego".

Nie on jeden, bo powodów zmiany barw narodowych na czas olimpiady jest wiele, a Karta Olimpijska na to pozwala. Przynajmniej pod pewnymi warunkami. Ale więcej o tym za chwilę.

Giovanni Lanaro nie jest jedynym Amerykaninem walczącym o medale dla Meksyku. Oprócz niego jest jeszcze zawodniczka drużyny koszykarskiej, zapaśnik i pięciu bokserów. Większość z nich wolałoby reprezentować USA, ale nie uzyskali takiej możliwości. Doskonale wiemy, że niektóre kraje w wielu dyscyplinach dysponują dziesiątkami, jeśli nie setkami doskonałych zawodników na światowym poziomie. Stany Zjednoczone są jednym z nich. O miejsce w reprezentacji walczą najlepsi, z których nie wszyscy się zakwalifikują.

Lanaro skacze w barwach Meksyku, bo dumny jest ze swego pochodzenia. Ale jednocześnie reprezentacja tego kraju skorzysta z jego talentu i umiejętności, bo wśród własnych tyczkarzy niewielu ma równie utalentowanych. Podobnie wygląda sytuacja z innymi. Choćby biegaczami. David Torrence reprezentuje Peru, Alexi Pappas Grecję, a Peter Callahan Belgię. Wszyscy oni są Amerykanami, których przodkowie przybyli do USA z innego kraju. W wywiadzie, jaki niedawno ukazał się w czasopiśmie dla biegaczy Torrence tak to wyjaśnił:

"Wszystko sprowadza się do powodu, dla którego biegam. Uwielbiam zawody i wyścigi i wszystko z tym związane. Ale jednocześnie ważna jest dla mnie praca z młodzieżą, którą staram się zainspirować(...). Stany Zjednoczone wystawią pełen skład niemal w każdej dyscyplinie. Nie brakuje tu bohaterów i wzorów do naśladowania. Ale Peru nie ma takich możliwości i nie wysyła na igrzyska pełnej reprezentacji, pełnych składów."

Jeśli do tego sportowiec ma talent, dlaczego miałby nie wziąć udziału w igrzyskach? Peter Spiro z portalu informacyjno-publicystycznego Slate argumentował za tym przed zimową olimpiadą w 2014 r. Według niego olimpijczyków nie powinna ograniczać flaga kraju bądź miejsce urodzenia. Powinni mieć pełne prawo uczestniczenia w zmaganiach reprezentując ten kraj, który ich przygarnie. Na poparcie swego stanowiska przytoczył on fragment Karty Olimpijskiej, gdzie w jednym z rozdziałów napisane jest: (...) olimpiada to zawody i zmagania sportowców w dyscyplinach indywidualnych lub zespołowych, a nie pomiędzy poszczególnymi krajami".

Na koniec Spiro dodaje: "Nie wymagamy od bejsbolistów i koszykarzy, by pochodzili z miasta, w którego drużynie grają. Dlaczego więc wymagamy tego od olimpijczyków?"

Kiedy prześledzimy minione igrzyska, zarówno letnie jak i zimowe, łatwo zauważymy, że czasami chodziło o zmagania poszczególnych krajów, jak w 1980 r. w Lake Placid podczas meczu hokejowego pomiędzy USA i Związkiem Radzieckim. Często są to jednak indywidualne zwycięstwa, choć w barwach jakiegoś kraju. Tu mamy przykład Michaela Phelpsa, absolutnego rekordzisty medalowego. Jego sukces nie jest jednak powszechnie postrzegany jako zwycięstwo Stanów Zjednoczonych, nawet we własnym kraju, ale raczej jako osiągnięcie wybitnej jednostki i propagowanie dyscyplin pływackich na całym świecie.

Peter Callahan, wspomniany wcześniej amerykański biegacz reprezentujący Belgię, wyraża niemal socjalistyczne podejście do igrzysk kiedy mówi, że sportowcy "powinni być równo rozdzieleni po całym świecie, co uczyniłoby te zmagania jeszcze lepszymi, bardziej konkurencyjnymi i fascynującymi".

Karta Olimpijska wymaga jedynie, by sportowiec był obywatelem kraju który reprezentuje, natomiast jeśli chce robić to w imieniu innego, to musi upłynąć trzy lata od ostatniego występu w barwach wcześniejszego. Zważywszy, że igrzyska odbywają się co cztery lata, zmiana koszulki reprezentacyjnej może nastąpić w tym czasie, co dla utalentowanych sportowców nie stanowiłoby większego problemu.

Oportunizm nie zna granic

Z drugiej strony takie podejście do sprawy powoduje, że zatraca się gdzieś ducha sportowej rywalizacji. W 2014 r. magazyn Foreign Policy pisał tak:

"(…) Tymczasem Katar mocno inwestuje w sportowców z Kenii i Bułgarii. W 2000 r. rząd tego kraju kupił całą bułgarską drużynę podnoszenia ciężarów, w sumie ośmiu zawodników, w zamian za obywatelstwo i nieco ponad milion dolarów. W 2003 r. Katar zakupił dwóch maratończyków kenijskich, Stephena Cherono i Alberta Chepkuruia, którzy w kolejnej olimpiadzie reprezentowali ten kraj jako Saif Saeed Shaheen i Ahmad Hassan. Oczywiście żaden z nich nie był Muzułmaninem (...)".

W przeszłości bardzo intensywnie rekrutował zagranicznych sportowców Azerbejdżan. Aż połowę olimpijskiej reprezentacji tego kraju w 2012 r. stanowili naturalizowani obywatele.

Plastikowi Brytyjczycy

Zresztą nie tylko kraje bogate w ropę i ubogie w sportowy talent postępują w ten sposób. Na wspomnianej przed chwilą olimpiadzie w Londynie w 2012 r. w reprezentacji gospodarzy aż 60 osób urodzonych było poza Wielką Brytanią. Lokalny Daily Mail, znany też z ataków na Polaków "zabierających pracę wyspiarzom", nadał im przydomek plastikowych Brytyjczyków. Na długo przed, w trakcie i po olimpiadzie w całym kraju toczyła się ożywiona dyskusja na ten temat. Brukowce nazywały ich oszustami. Dziennikarze kazali recytować hymn. Choć świat importuje sportowców od dziesięcioleci, to dla Brytanii było to, przynajmniej na taką skalę, nowe doświadczenie.

"To oszustwo. Ci ludzie byli zbyt słabi, żeby zakwalifikować się do reprezentacji swoich krajów, więc zaprzyjaźnili się z nami. To nie fair wobec kibiców, innych zawodników, naszego sportu. Niech będzie słabszy, ale nasz" - pisał felietonista Daily Mail.

Najwięcej argumentów przeciwnikom "plastikowych Brytyjczyków" dostarczył skandal wokół kadry zapaśników. Wyspiarze sprowadzili zawodników z Ukrainy i Bułgarii. Początkowo jako sparingpartnerów, ale szybko wypchnęli ich z kadry i zaczęli startować pod flagą Zjednoczonego Królestwa. Związkowi zapasów UK to pasowało, bo Ukraińcy byli lepsi, można było dostać większe dotacje, więc na szkolenie poszło w sumie aż 3.5 mln funtów. Ukraińcy po pewnym czasie dostali paszporty, żyli dostatnio, ale na igrzyska się w końcu nie zakwalifikowali. Okazali się za słabi.

Kontrowersje były też wokół drużyny piłki ręcznej, która opierała się na Skandynawach z mniej lub bardziej naciąganymi brytyjskimi korzeniami. W Londynie przegrali jednak w kompromitujących okolicznościach – różnicą 20 bramek. Po co wydaliśmy na to pieniądze? – pytało wówczas wiele osób w całej Anglii.

Ostro atakowana przez media była też Tiffany Porter, sprinterka na 100 m przez płotki, urodzona w stanie Michigan, która przypomniała sobie, że jej mama jest Brytyjką dopiero gdy nie dostała się do kadry USA. W Londynie przyjęli ją z otwartymi rękami, bo szósta sprinterka Ameryki była dużo lepsza od najlepszej Brytyjki.

"Wolałbym jednak, żeby rekord kraju wciąż należał do Angeli Thorp, bo to jest uczciwie najlepszy brytyjski wynik na tym dystansie od 15 lat, a nie do Amerykanki, która zmieniła obywatelstwo ze swoich samolubnych pobudek" – pisał wtedy jeden z brytyjskich felietonistów.

W czasie halowych MŚ w Stambule dziennikarze poprosili Porter wybraną na kapitana przez trenera Charlesa van Commenee, zresztą Holendra, by wyrecytowała zwrotkę hymnu "God Save the Queen". Sprinterka odmówiła, a trener bronił jej mówiąc, że ma zdolności przywódcze i recytowanie hymnu nie ma nic do rzeczy. Brytyjskie brukowce jednak wyśledziły potem, że potajemnie kazano uczyć się "plastikowym" hymnu.

Nie wszyscy jednak przyłączyli się do tej nagonki. Poważne dzienniki wytykały Daily Mail hipokryzję przypominając, że Fabio Capello, włoski trener piłkarzy, był w porządku, dopóki wygrywał. Nikt nie czepiał się trenera brytyjskich wioślarzy, Niemca Jürgena Gröblera. Nikt nie pamiętał, że brytyjski mistrz Wimbledonu Fred Perry zmienił obywatelstwo na amerykańskie albo że wielu krykiecistów urodziło się poza Wyspami.

Kibice bronili takich sportowców, jak Mo Farah, mistrz świata na 5 km, który urodził się w Somalii, ale uciekł przed wojną domową i mieszka w Anglii od dziecka.

"Odczepcie się wreszcie od nas. To jest nasz dom. Mieszkam tu od 11 lat, moje dzieci chodzą tu do szkoły, czuję się Brytyjką. Skończmy tę nagonkę" - apelowała trójskoczkini Yamilé Aldama, która na igrzyska w 1996 r. pojechała jako Kubanka, osiem lat później w Atenach wystartowała pod flagą Sudanu, w Londynie reprezentowała Wielką Brytanię.

Jak to się robi w USA

Stany Zjednoczone mimo, że krytykują podobne praktyki, nie są bez winy. Przed igrzyskami w 2008 r. w przyspieszonym tempie załatwiano obywatelstwa dla polskiego kajakarza, chińskiego tenisisty stołowego, triathlonisty z Nowej Zelandii, maratończyka z Kenii, jeźdźca z Australii i wielu innych, którzy kwalifikowali się do otrzymania wizy EB-1, stanowiącej prosty i szybki sposób do naturalizacji. Spora grupa atletów otrzymała też obywatelstwo przed igrzyskami w Londynie oraz niedawno, tuż przed Rio. Wspomniana wiza EB-1 przeznaczona jest dla ludzi o "wyjątkowych osiągnięciach i umiejętnościach". Pierwotnie pomyślana jako sposób na ściągnięcie do USA naukowców, artystów, etc. stała się przepustką dla sportowców. Jak donosił kilka lat temu New York Times importowani w ten sposób zawodnicy zdobyli dla USA osiem medali w latach 1992-2004.

Z jednej strony reprezentowanie innego kraju może pomóc w karierze sportowej, z drugiej wywołuje sporo krytyki.

Gdy urodzona w Południowej Dakocie gwiazda ligi WNBA, Becky Hammon, zdecydowała się grać w koszykówkę dla Rosji na igrzyskach w 2008 r. dziennik The Houston Chronicle pytał, czy jest zdrajczynią?

Trenerka kobiecej drużyny USA, Anne Donovan, powiedziała wówczas publicznie, że "jeśli grasz dla tego kraju, wychowujesz się tu, a potem nakładasz rosyjską koszulkę, to według mnie nie jesteś patriotą".

Były szef MKOL, Jacques Rogge, też nie był wielkim zwolennikiem zmiany barw. W 2012 r. stwierdził, że nie może się temu sprzeciwiać, gdyż to kwestia suwerenności państw, ale szczerze mówiąc to mu się to nie podoba.

Zastanawiając się nad tym wszystkim należy pamiętać, że w pierwszych nowożytnych igrzyskach w 1896 r. w Atenach jedynie Węgrzy występowali z własną flagą. Większość z pozostałych kilkuset sportowców z 14 krajów zmagających się w 43 dyscyplinach reprezentowała tylko siebie.

Na podst. Slate, The Atlantic, Foreign Policy, sport.pl, nytimes.com, Daily Mail, The Telegraph
opr. Rafał Jurak

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor