----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

06 lutego 2020

Udostępnij znajomym:

Na brak wydarzeń politycznych w ostatnich dniach narzekać nie mogliśmy. Wśród nich chyba najważniejsze to: prawybory w Iowa, doroczne orędzie prezydenta oraz głosowanie w Senacie w sprawie impeachmentu. Choć żadne z nich w szczególny sposób nie zaskoczyło, emocji było sporo.

Zacznijmy od chaosu wyborczego w Iowa, gdzie od lat odbywają się pierwsze w kraju prawybory prezydenckie. Zwykle wskazują one kierunek, w którym toczyć się będzie głosowanie w kolejnych stanach. Zwykle, bo po pierwsze często bywa inaczej, a po drugie, w tym roku wynik miał drugorzędne znaczenie.

Przede wszystkim byliśmy świadkami potężnego zamieszania, które sprawiło, że wyniki demokratycznego głosowania zaczęły napływać z wielkim opóźnieniem.

Partii demokratycznej wytknięto, iż nie potrafi zapanować nad własnym systemem nominacji, co w dużym stopniu podsumowuje to, co właściwie się tam stało. Pomijając techniczne problemy, Iowa prawdopodobnie wypaczyła cały system nominacji demokratycznej w tym roku. Mimo że niewielki i mało reprezentatywny, stan ten jest dla wyborów bardzo ważny. Zaangażowanie polityków i mediów sprawia, że stan ten stanowi „być albo nie” dla wielu starających się o najwyższy urząd. Wygrana tam nie oznacza automatycznego zwycięstwa, absolutnie nie, ale dla każdego kandydata jest to najlepsza okazja do zaprezentowania się reszcie wyborców w innych stanach. Mówią i piszą o tym wszyscy. Z tym, że w tym roku nie o kandydatach, a raczej o problemach z liczeniem głosów.

Media zgodnie stwierdziły, że największym zwycięzcą prawyborów w Iowa był prezydent Trump. Oczywiście wygrał tam wśród kandydatów republikańskich (jest ich 3) zdobywając ponad 97 proc. głosów. Jednak tego się spodziewaliśmy i mało kto w ogóle o tym wspominał. Wygrał, gdyż demokraci zawiedli i nie byli w stanie zyskać sympatii oczekujących na wyniki mediów. Wygrał, ponieważ zamieszanie, jakiego byliśmy świadkami, położyło się cieniem na wszystkich kandydatach partii demokratycznej.

 

Czy wybory w Iowa są w ogóle ważne?

Można się nad tym zastanowić, bo wiele osób uważa, że stan ten ma za mało mieszkańców, jest zbyt biały, zbyt konserwatywny, za bardzo rolniczy i nie za często wybiera późniejszych zwycięzców, by mieć tak wielki wpływ na wybory prezydenckie w USA. Ci sami ludzie ostrzegają jednak, by przypadkiem nie bagatelizować wyborczych wydarzeń w tym stanie.

Czemu kandydaci wydają tam tyle pieniędzy, spędzają tak dużo czasu i tak poważnie traktują garstkę tamtejszych wyborców? Zwłaszcza, że zwycięstwo w Iowa nie przychodzi łatwo. Tamtejsi wyborcy bardzo poważnie traktują swoje zadanie, są zaangażowani i z uwagą obserwują polityków. W związku z tym kandydaci spędzają tam sporo czasu podróżując niemal bez przerwy i spotykając się na niezliczonych wiecach.

Sam system prawyborów jest tam inny niż w większości pozostałych stanów. Nie jest to bowiem powszechne głosowanie, ale odbywa się ono w ramach niezależnych od siebie tzw. lokalnych konwencji (caucus), w których udział biorą jedynie zarejestrowani członkowie danej partii. Są to zebrania lokalnej społeczności i mogą odbywać się w szkołach, kościołach, bibliotekach, a nawet prywatnych domach w każdym z prawie 1,700 wyznaczonych rejonów. Oczywiście demokraci i republikanie organizują własne, niezależne spotkania. Wśród republikanów oddaje się tradycyjne głosy. Demokratyczny system jest jednak dość skomplikowany i w tym momencie nie ma potrzeby go szczegółowo opisywać. Wystarczy powiedzieć, że do końcowych wyliczeń potrzebny jest odpowiedni wzór i kalkulator o dużej mocy obliczeniowej.

Iowa to najlepszy poligon dla kandydatów. Ze względu na liczbę i wielkie rozproszenie mini konwencji, a także spore zaangażowanie ich uczestników w proces wyborczy, politycy muszą osobiście lub za pośrednictwem swych przedstawicieli spotkać się z jak największą liczbą mieszkańców. Udaje się to najlepiej zorganizowanym i posiadającym najlepsze zaplecze. Choć zdobywcy największej liczby głosów nie zawsze otrzymują później nominacje, a tym bardziej zdobywają urząd prezydenta, to jednak przegrani prawie zawsze odpadają z gry. Prawie zawsze, bo zdarzają się wyjątki. Tak było w 1992 roku, gdy zdecydowane poparcie demokratycznych wyborców w Iowa otrzymał Tom Harkin (76.4%), a na dalekim miejscu znalazł się Bill Clinton (2.8%). To jednak ten drugi polityk nie tylko zdobył później nominację, ale również Biały Dom.

Czy nam się podoba czy nie, wyniki z Iowa mają wielki wpływ na późniejszy przebieg wyborów prezydenckich. Zwłaszcza w połączeniu z następującym po nich głosowaniem w New Hampshire. Co ważne, te nietypowe prawybory mieszają na scenie politycznej na tyle, że często pozbawiają szans wielu obiecujących kandydatów i wznoszą na piedestał do tej pory pomijanych. W tym roku może być podobnie, bo uznawany za pewnego kandydata i największe zagrożenie dla Donalda Trumpa Joe Biden zajął dopiero 4 miejsce.

 

Orędzie

Znaczenie State of The Union nie jest tak wielkie, jak by się mogło wydawać. Nie udaje się za pomocą tego jednego przemówienia wygrać politycznych batalii, czy znacząco poprawić nadszarpniętego wizerunku. Zwykle nie udaje się też wdrożyć większości zapowiedzi. Prezydenckie orędzia o stanie państwa szybko się zapomina. Tylko wybrane zdania dotyczące pewnych tematów lub trafne spostrzeżenia trafiają do historii. Zapomina się o nich, gdyż zmniejsza się ich rola we współczesnej polityce, poza tym Kongres i Biały Dom wkrótce zajmą się innymi, pilniejszymi sprawami.

Tegoroczne przemówienie Donalda Trumpa nie odbiegało od utartego schematu i było dokładnie tym, czego wszyscy się spodziewali. Elementem prowadzonej już kampanii wyborczej, podkreślającym zasługi obecnej administracji. Wszyscy prezydenci z ostatnich kilkudziesięciu lat w podobny sposób wykorzystali to przemówienie w roku wyborczym.

 

Jak zostało przyjęte?

Najlepiej, w kilku zdaniach, opisał je chyba Damon Linker na łamach The Week:

„Gdyby prezydent Trump potrafił zatrzymać czas po zakończeniu swego wtorkowego orędzia, a następnie utrzymać ten stan przez kolejne 10 miesięcy, wybory wygrałby zdecydowanie i przytłaczająco. Każdy prezydent ubiegający się o reelekcję w czasie wzrostu gospodarczego i z bezrobociem wynoszącym 3 i pół procent, bez żadnej nowej wojny lub konfliktu zbrojnego, mógłby liczyć na silny wiatr w plecy i duże poparcie społeczne.”

Czyli, chyba dobrze zostało przyjęte. Jednak, jak w dalszej części swego felietonu zauważa Linker, największym przeciwnikiem prezydenta jest sam Donald Trump, który w okresie miesięcy dzielących go od wyborów może jeszcze wieloma wypowiedziami i czynami narazić się tzw. niezależnym wyborcom, od których – powiedzmy szczerze – najwięcej zależy.

Na razie cieszy się największym poparciem społecznym od czasu objęcia stanowiska. We wtorek rano, kilka godzin przed wygłoszeniem dorocznego przemówienia o stanie państwa i 24 godziny przed głosowaniem w senacie w sprawie impeachmentu, poparcie dla prezydenta w sondażach wynosiło ponad 47%.

O tym też warto pamiętać, że wynik głosowania w Senacie był wiadomy od dawna, co dodało prezydentowi pewności siebie podczas wygłaszania przemówienia. W ten sposób przechodzimy do kolejnego, ważnego wydarzenia minionych kilku dni.

 

Oczyszczony z zarzutów

Po szybkim, zaledwie 21-dniowym procesie, podczas którego głosami posiadających większość republikanów nie dopuszczono do zeznań świadków, w środę odbyło się głosowanie nad dwoma artykułami impeachmetu. 

Zarzut nadużycia władzy odrzucono stosunkiem 52 do 48 głosów, przy czym jedynym republikaninem, który wraz z demokratami opowiedział się za uznaniem winy Donalda Trumpa, był Mitt Romney z Utah.

Przy drugim artykule impeachmentu, dotyczącym utrudniania prac Kongresu, senatorowie oddali już 53 głosy przeciw oraz 47 za uznaniem jego winy. Pozycja prezydenta nawet przez chwilę nie była zagrożona, gdyż wystarczy przypomnieć, iż dwie trzecie głosów musiałoby być oddanych przeciw niemu, by został on usunięty z urzędu.

Trump jest trzecim prezydentem USA, wobec którego Izba reprezentantów sformułowała artykuły impeachmentu, po Andrew Johnsonie w 1868 roku i Billu Clintonie w 1999 roku. Żaden z nich nie został skazany. Wobec Richarda Nixona proces został zapoczątkowany włącznie z uchwaleniem treści oskarżenia, jednak do głosowania nie doszło, gdyż prezydent ten zrezygnował wcześniej ze stanowiska.

Samo głosowanie nie cieszyło się wielkim zainteresowaniem społeczeństwa, gdyż jego wynik był od dawna znany. Z jednym wyjątkiem politycy głosowali zgodnie z podziałem partyjnym, w związku z czym biorąc pod uwagę przewagę partii republikańskiej w Senacie, od dawna wiedzieliśmy, jak się zakończy.

W ten sposób dobiegła końca wielomiesięczna saga polityczna zwana impeachmentem. Republikanie świętują zwycięstwo, demokraci mają nadzieję, że ich radość nie potrwa długo, najwyżej do wyborów. Co może być trudne zważywszy na fakt, że prawybory w Iowa nie zakończyły się dla nich zbyt pomyślnie.

Na koniec warto dodać, że żadne z politycznych wydarzeń ostatnich dni nawet nie zbliżyło się pod względem zainteresowania telewidzów do niedzielnego Super Bowl, które oglądało aż 102 miliony osób. Dla porównania, wtorkowe orędzie zgromadziło przed telewizorami 37 mln., o 21% mniej niż w roku ubiegłym.

Na podst. theweek, thehill, vox, fivethirtyeight
opr. Rafał Jurak

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor