Trwający właśnie kolejny cykl wyborczy to dobra okazja do zastanowienia się nad obecnością kłamców oraz kłamstw w sferze publicznej. Niestety, jednych i drugich nie brakuje. Z drugiej strony pojawią się też głosy, że polityk nie może sobie pozwolić na szczerość i prawdomówność, gdyż nigdy nie zdobyłby żadnego urzędu ani stanowiska. Czy kłamstwo wyborcze zawsze jest złe, czy istnieje jakaś nieprzekraczalna granica, a właściwie to dlaczego prawie wszyscy politycy kłamią?
Wielu ekspertów przekonuje, że społeczeństwo po prostu nie chce znać prawdy. Chcemy słyszeć to, co odpowiada naszym poglądom lub potrzebom. Kiedy dwóch kandydatów ubiega się o to samo stanowisko i jeden z nich jest szczery, to drugi zwykle wygrywa – mówią byli i obecni doradcy polityczni – I choć zdarzają się wyjątki, to chcąc wygrać wybory zacznij kłamać, bo prawdomówny przeciwnik nie ma szans.
W 1988 r. podczas amerykańskich wyborów prezydenckich cały kraj usłyszał sławne zdanie Busha: „Czytajcie z moich ust, żadnych nowych podatków!”. Wkrótce po wygranej obietnica ta została złamana. Bush nie miał jednak wyjścia, musiał skłamać, ponieważ w tym samym czasie Dukakis tłumaczył, iż podniesienie podatków jest konieczne do zlikwidowania deficytu pozostawionego przez Reagana. Obydwaj to wiedzieli, ale jeden z nich postanowił o tym nie mówić. Opinia publiczna nie chciała tego słyszeć, więc Bush im tego nie powiedział. W 1988 r. nikt nie przyjmował do wiadomości, że deficyt istnieje i należy go spłacić, więc kłamcą okazał się ten, kto o tym otwarcie mówił.
W 1992 r. sytuacja się zmieniła. Mimo podwyżki podatków deficyt rósł i powtórne zawołanie „Czytajcie z mych ust...” już by się nie powiodło. Wyborcy oczekiwali rozwiązań, których rządząca ekipa nie miała. Na scenie pojawił się Clinton i postawił na mówienie prawdy, do tego przedstawiając plan, który teoretycznie miał szansę powodzenia. Udało się, bo społeczeństwo tego właśnie oczekiwało w danym momencie. Ta sama strategia nie powiodłaby się 4 lata wcześniej.
Jak widać zdarza się czasami, że prawda opłaca się bardziej, jednak zbyt wielu polityków i ich popleczników decyduje się na większe lub mniejsze kłamstwa, by sięgnąć po władzę. Wyborcy zwykle im to wybaczają, bo w świecie polityki kłamstwo jest jak nielubiany krewny, którego jednak trzeba zaprosić na świąteczny obiad.
Ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych próbowali stworzyć uczciwy system rządów spisując odpowiednie prawa mające to gwarantować. Rozumieli oni, że każdy kłamie od czasu do czasu, w związku z czym utworzyli klasyczny trójpodział władzy. Każdy z podmiotów miał uważać na pozostałe, w ten sposób miały się one nawzajem kontrolować.
W okresie ponad 200 lat od powstania Konstytucji przyjęto wiele dodatkowych ustaw zabezpieczających kraj przed nieuczciwymi politykami. Powstało też wiele organizacji pozarządowych zajmujących się kontrolowaniem federalnych instytucji. Mimo wszystko kłamstwa wciąż obecne są w życiu publicznym, bo taka jest natura człowieka.
Od Nixona i jego „Nie jestem oszustem”, przez Clintona ze stwierdzeniem „Nie miałem żadnych kontaktów seksualnych z tą kobietą”, czy Obamą zapewniającym „Jeśli lubicie swego lekarza, będziecie mogli go zachować”, po ostatnie wybory, w których padła absolutnie rekordowa liczba kłamstw i półprawd, amerykańska polityka od dawna obfituje w podobne wydarzenia, oczywiście nie tylko na poziomie prezydenckim, ale nawet najmniejszych wyborów lokalnych.
Kłamstwa konieczne
Politycy mijający się z prawdą nie cieszą się najlepszą opinią. Jednak prof. Martin Jay z University of California-Berkeley uważa, że amerykańska opinia społeczna mniej uwagi powinna poświęcać temu, czy ich przedstawiciele są prawdomówni, a więcej temu, jaki skutek przynoszą ich działania.
W jednym z artykułów poświęconych tematowi Jonathan Rauch z Brooking Institution zwraca uwagę, iż kłamstwa mogą być nikczemne, łamać prawo lub służyć prywatnym korzyściom, ale mogą również pomóc w osiągnięciu określonego, usankcjonowanego celu. Zrobił to Lincoln starając się uniknąć wojny domowej, a także Eisenhower, gdy chroniąc prestiż i bezpieczeństwo USA kategorycznie zaprzeczał, by Związek Radziecki zestrzelił amerykański samolot szpiegowski.
Czy jest hipokryzją wyznawanie określonych poglądów prywatnie i prezentowanie odmiennych na stanowisku publicznym? Oczywiście, że tak. Jednak robi to wielu z nas każdego dnia. Udajemy radość ze spotkania z nielubianymi krewnymi, dziękujemy z uśmiechem nieudolnemu kelnerowi w restauracji, zgadzamy się z szefem przekonani, iż nie ma racji...
Czasami dla polityka jedynym sposobem osiągnięcia czegoś jest odseparowanie życia prywatnego i publicznego. Pomaga to w negocjacjach, porozumieniach, podczas dyplomatycznych manewrów. Niestety, kłamstwo polityczne z wymienionych powodów, a więc w pewnym stopniu usprawiedliwione, zdarza się rzadko. Zwykle jest to…
Manipulacja
Politycy bardzo często ukrywają swe poglądy, jeśli odbiegają one od powszechnie wyrażanych przez społeczeństwo, swych partyjnych liderów lub własną bazę wyborczą. Barack Obama i Dick Cheney, przedstawiciele odmiennych partii, przez lata nie przyznawali się do - wówczas mało popularnego - wsparcia dla małżeństw osób tej samej płci. Publicznie zmienili poglądy dopiero wtedy, gdy było to politycznie opłacalne lub nie miało już znaczenia. Uważni obserwatorzy sceny politycznej wiedzieli jednak dużo wcześniej, jakie w danej sprawie zajmują stanowisko i dlaczego to robią.
Kłamstwa mają na celu wykorzystanie niewiedzy i ignorancji wyborców. Świadome wprowadzanie w błąd pozwala osiągnąć konkretny cel. Najczęściej zataja się prawdę na temat ryzyka lub efektów ubocznych jakiegoś rozwiązania, prawa lub ustawy, natomiast wyolbrzymia korzyści. Zwykle lepiej poinformowani wyborcy nie dają się na to nabrać, jednak oczekujący konkretnych rozwiązań i spodziewający się korzyści nie doszukują się prawdy, gdy słownie jest im coś obiecywane.
Mniejsze zło
Jason Brennan z Georgetown przekonuje, iż zatajenie prawdy jest usprawiedliwione, jeśli dzięki temu nie dopuści się niedouczonego lub złowrogiego elektoratu lub przeciwnika politycznego do realizacji swych zamierzeń. Prezentowanie jednej opinii podczas kampanii i zmiana poglądów po przejęciu stanowiska jest według niego w takiej sytuacji dozwolona. Brennan usprawiedliwia polityka mającego pewność, że posługując się kłamstwem nie dopuści do tragedii lub większych problemów. Sęk w tym, że nigdy nie wiadomo, kto ma rację i jakie efekty może przynieść taka manipulacja. Choć polityczne kłamstwo jest złe, to w przeszłości zdarzało się, że w celu uniknięcia pewnych zdarzeń stosowano taki zabieg.
Prowadzone na przestrzeni kilkudziesięciu lat obserwacje i badania wykazały, że rutynowe usprawiedliwianie kłamstwa mniejszym złem przynosi więcej szkody, niż pożytku. Prowadzi również do atmosfery podejrzeń i podziałów partyjnych, co w efekcie jeszcze bardziej pogłębia niedoinformowanie społeczeństwa.
W obowiązującym systemie politycznym powszechne sięganie po takie metody manipulacji może być jednak nieodłącznym elementem walki o władzę. Politycy, którzy nie godzą się na stosowanie kłamstwa i manipulacji z góry skazani są na niepowodzenie w starciu z przeciwnikiem pozbawionym skrupułów. Co ciekawe, wyborcy, którzy najczęściej mówią o zakłamaniu polityków, regularnie nagradzają ich swymi głosami, gdyż nie są w stanie oddzielić prawdy od kłamstw. Najczęściej dzieje się tak wtedy, gdy to co słyszą zgodne jest z ich wizją świata i poglądami.
Post-prawda
W ostatnich latach mniej mamy do czynienia ze świadomymi kłamstwami, częściej z wymyślaniem nieistniejącej rzeczywistości. Od ostatnich wyborów wielką popularnością cieszy się określenie post-prawda, czyli opisywanie realiów kultury politycznej, w której fakty są mniej ważne w kształtowaniu opinii publicznej, niż odwoływanie się do emocji i osobistych przekonań. Prawda ma więc niewielkie znaczenie, a liczy się tylko to, co przyczyni się do zdobycia elektoratu. Jest to współczesna forma populizmu i tak należy to zjawisko traktować.
Odczucia, nie fakty, mają największe znaczenie. Wyborcy wybierają sobie informacje, często wyssane z palca, jeśli tylko odpowiadają ich odczuciom i poglądom. W błyskawicznym ich rozprzestrzenianiu pomagają portale społecznościowe, w których tworzą się hermetyczne grupy zwolenników jakiejś opcji nieufające nikomu poza jej członkami. Wykorzystują to politycy podsycając te opinie i uczucia często sfabrykowanymi informacjami i pseudofaktami.
Kłamstwa bezkarne
Ludzie mogą sądzić każdego praktycznie o wszystko. Również szerzenie kłamstw. W polityce jednak to się nie zdarza. Okazuje się, że o wiele łatwiej jest wygrać proces o pomówienie z sąsiadem lub współpracownikiem, niż z politykiem, który nieprawdę głosił przez wiele miesięcy, w publicznych miejscach, podczas kampanii wyborczej.
Przede wszystkim przeciwnik polityczny, organizacja czy partia musi udowodnić, iż kłamstwa były celowe i poważnie komuś zaszkodziły. A tego – mówią prawnicy – niezmiernie trudno jest dowieść.
Politycy chcą zachować pozytywny wizerunek i każde publicznie wypowiedziane pod ich adresem kłamstwo burzy im ten plan. Mimo to nie sięgają po dostępne środki prawne, gdyż są one niezmiernie kosztowne i bardzo czasochłonne. Nawet jeśli uda się taki proces wygrać, to zwykle już po wyborach, w związku z czym nie przyniesie to żadnych korzyści, bo zwykle będą one przegrane. Poza tym polityk wnoszący sprawę do sądu traci w oczach opinii publicznej. Tzw. niezdecydowani wyborcy, którzy de facto decydują często o wynikach głosowań na różnych szczeblach, często postrzegają sądzącego się polityka jako słabego, małostkowego, wręcz niegodnego stanowiska.
Wnoszenie sprawy o pomówienie lub głoszenie nieprawdy podczas walki wyborczej nie jest opłacalne z jeszcze innego powodu. Podczas rozprawy na jaw wychodzi wszystko, często głęboko skrywane sprawy prywatne. A prywatność to dla polityka skarb największy. Jeśli chce on zachować szanse na zdobycie publicznego urzędu w przyszłości, nigdy nie zdecyduje się na podanie konkurenta do sądu i walkę o prawdę. Po prostu mu się to nie opłaca.
Kilku polityków jednak próbowało. Niektórzy nawet początkowo wygrali, lecz podczas odwołania przegranego do wyższej instancji okazywało się, że szkodliwość czynu była niewielka i sprawa upadała.
Dlatego sprawy o zniesławienie w środowisku polityki są tak rzadkie. Obecny prezydent, jeszcze jako kandydat na ten urząd, wielokrotnie zapowiadał wniesienie pozwu przeciw kilku nieprzychylnym mu mediom w imieniu własnym oraz żony. Nigdy jednak tego nie zrobił, gdyż straty mogłyby okazać się większe od odniesionych w procesie korzyści. Dlatego w większości przypadków są to groźby bez pokrycia.
Na podst.: huffingtonpost, economist, forbes, scientificamerican, wp, usnews.
Rafał Jurak