Niedawne rozporządzenie prezydenta zakazujące wjazdu do USA obywatelom kilku krajów muzułmańskich sprowokowało wielu republikańskich legislatorów do bardziej krytycznego spojrzenia na Biały Dom i prowadzoną politykę. Jednym z powodów był brak konsultacji z szefami kluczowych agencji federalnych, Pentagonem, a także politykami w Kongresie, którzy znając treść dokumentu byliby w stanie zasugerować kilka poprawek pozwalających na uniknięcie chaosu, jaki po podpisaniu rozporządzenia zapanował. Inny powód to dane, które w najmniejszym stopniu nie potwierdzają, iż właśnie obywatele wymienionych w zakazie państw są największym zagrożeniem dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych.
Podczas wywiadu w telewizji Fox News były burmistrz Nowego Jorku, doradca i przyjaciel prezydenta, a także współtwórca głośnego rozporządzenia, Rudy Giuliani, próbował wyjaśniać, dlaczego decyzji Donalda Trumpa nie powinno się traktować jako tzw. “zakazu dla muzułmanów”.
“Skupiliśmy się na zagrożeniu, a nie na religii” – mówił podczas rozmowy, która toczyła się wokół siedmiu państw wymienionych w dokumencie, czyli Iranu, Iraku, Libii, Somalii, Sudanu, Syrii i Jemenu – “Zakaz nie ma podstaw religijnych, ale opiera się na faktach, dowodach, iż właśnie te miejsca wysyłają najwięcej terrorystów do naszego kraju”.
Problem w tym, że jak zauważyło już wiele osób, nie tylko przeciwników politycznych nowej administracji, ale również jego sojuszników w Kongresie i instytucjach nadzorowanych przez mianowanych niedawno nowych szefów, wszelkie dostępne dane wskazują, że większe zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju znajduje się gdzie indziej.
Owszem, ISIS kontroluje część terytorium Syrii, Iraku i Libii. Al-Kaida obecna jest w Jemenie, a podległa jej organizacja terrorystyczna Asz-Szabab operuje z terenu Somalii. Z kolei Departament Stanu utrzymuje, iż rządy Iranu, Sudanu i Syrii wspierają międzynarodowy terroryzm. Wybór tych krajów przez Trumpa podyktowany był podobno również faktem, że już za administracji Obamy odwiedziny w tych krajach były przeciwwskazaniem do wpuszczenia na terytorium USA podróżnych korzystających z program bezwizowego. Do tego zdarzyło się, że osoby pochodzące z krajów znajdujących się na celowniku Białego Domu popełniły lub próbowały popełnić przestępstwa i ataki terrorystyczne w USA. Jesienią ubiegłego roku uchodźca z Somalii zaatakował kilka osób na terenie Ohio State University.
Jednak po przeszukaniu baz danych, raportów w mediach, dokumentów sądowych i innych źródeł, Alex Nowrasteh, który jest ekspertem d.s. imigracji w libertariańskim instytucie Cato, doszedł do zaskakującego wniosku: w latach 1975 – 2015 obywatele krajów wymienionych w prezydenckim rozporządzeniu nie zabili w wyniku ataków terrorystycznych na terenie USA ani jednej osoby. Zero.
W okresie 40 lat objętych badaniem sześciu Irańczyków, sześciu Sudańczyków, dwóch Somalijczyków, dwoje Irakijczyków i jeden Jemeńczyk skazanych zostało w USA za próbę lub przeprowadzenie ataku na terenie kraju. Chodzi o przypadki ataków, a nie finansowanie działalności terrorystycznej poza USA, czy próbę przyłączenia się do takiej organizacji. W tym samym okresie (1975-2015) ani jeden obywatel Libii i Syrii nie został skazany za podobne przestępstwo.
We wnioskach ze swego raportu Nowrasteh wątpi również w konieczność zakazu wjazdu dla uchodźców. Przez wspomnianych 40 lat zaledwie 20 osób spośród 3.25 mln. uchodźców przyjętych w USA zostało skazanych o próby lub przeprowadzenie ataków terrorystycznych na terenie Stanów Zjednoczonych, w wyniku których zginęły trzy osoby. Wszystkie zginęły z rąk uchodźców kubańskich w latach 70. Żaden Amerykanin nie zginął nigdy na terenie USA w wyniku ataku przeprowadzonego przez uchodźców z Syrii, kraju postrzeganego przez Biały Dom za największe zagrożenie. Z zebranych danych wynika, że w badanym okresie na terenie kraju prawdopodobieństwo zabójstwa z rąk innych, niż urodzonego poza granicami USA terrorysty było aż 253 razy większe.
Alex Nowrasteh z Cato Institute stworzył tabelę, w której umieścił wszystkie osoby urodzone poza USA, które przeprowadziły lub próbowały przeprowadzić atak terrorystyczny na terenie Stanów Zjednoczonych. Nazwiska uporządkował według kraju pochodzenia, a następnie obok umieścił liczbę ofiar tych osób. Oczywiście zawsze w przypadku takich zestawień trudno jest o precyzję, bo na przykład Tashfeen Malik, kobieta biorąca udział w ataku w San Bernardino w 2015 r., urodziła się w Pakistanie, ale większość życia spędziła w Arabii Saudyjskiej. W związku z tym zaliczona została do grupy Saudyjczyków. Jej mąż, Rizwan Farook, również terrorysta z San Bernardino, urodził się w Chicago, choć jego rodzice przybyli tu też z Pakistanu. W zestawieniu nie został jednak umieszczony jako rodzimy terrorysta. W przypadku ataków grupowych liczbę ofiar podzielono równo pomiędzy wszystkich terrorystów, co miało miejsce w przypadku wydarzeń z 11 września 2001 roku. Tak więc na tabelę spoglądać należy nie jak na zestawienie naukowe, ale raczej analizę statystyczną.
Wynika z niej, że na pierwszym miejscy znalazła się Arabia Saudyjska, z której pochodziło 19 osób odpowiedzialnych za ataki terrorystyczne w USA. Z ich rąk zginęło 2,369 osób. Oczywiście większość terrorystów i ich ofiar to wynik zamachów 9/11. Lista jest długa, więc tylko jej fragmenty. Na początek kraje, których obywatele przeprowadzili w USA ataki terrorystyczne z ofiarami śmiertelnymi:
1. Arabia Saudyjska - 19 - 2,369
2. Emiraty Arabskie - 2 - 314
3. Egipt – 11 - 162
4. Liban – 4 - 159
5. Kuwejt – 2 - 6
6. Kuba – 11 - 3
7. Kirgistan – 2 -3
8. Pakistan – 14 - 3
9. Palestyna – 5 - 2
10. Armenia – 6 - 1
11. Chorwacja – 9 - 1
12. Tajwan – 1 - 1
13. Trinidad Tobago - 2 - 1
Na liście znajdują się jeszcze 33 kraje podejrzewane o wspieranie terroryzmu lub których obywatele podejrzewani byli albo skazani zostali za próbę lub atak w USA. W wyniku ich działań na szczęście nie było ofiar śmiertelnych. W tej grupie znajdują się również wszystkie kraje wymienione w rozporządzeniu Białego Domu:
25. Iran – 6 - 0
26. Irak – 2 – 0
31. Libia – 0 - 0
37. Somalia – 2 – 0
39. Sudan – 6 - 0
40. Syria – 0 - 0
45. Jemen – 1 – 0 (ostatnie miejsce)
Przeglądając te liczby trudno nie zauważyć, że kraje odpowiedzialne za największe ataki terrorystyczne w dokumencie prezydenta nie są uwzględnione, a te które są, aż tak wielkim zagrożeniem nie są. Oczywiście ostatnie kilka lat różniły się od ostatnich 40. Tabela wyglądałaby też inaczej, gdyby nie 9/11, gdy 19 osób (15 z Arabii Saudyjskiej, 2 z Emiratów Arabskich, 1 z Egiptu, 1 z Libanu) odpowiedzialnych było za śmierć aż 2,983 osób. To właśnie tamte wydarzenia wywarły największy wpływ na to, jak Amerykanie postrzegają terroryzm i sposób, w jaki rozpatrują podania o azyl, wizę, czy stały pobyt.
Stereotyp zagranicznego terrorysty infiltrującego USA za pomocą wizy lub azylu jest przedawniony – uważają eksperci z instytutu New America, którzy przeprowadzili własne badania poszukując wspólnych elementów dla ataków terrorystycznych po zamachach z 11 września.
W przeciwieństwie do Cato Institute do analizy włączyli wszystkie zamachy na terenie Stanów Zjednoczonych, również te popełniane przez obywateli USA i rezydentów, a nie tylko urodzonych poza granicami. Poza tym skupili się przede wszystkim na muzułmańskich dżihadystach. Okazało się, że “(…) każdy dżihady sta, jaki popełnił śmiertelny atak terrorystyczny na terenie USA po 9/11 był albo obywatelem tego kraju albo jego stałym rezydentem”. Raport New America mówi też, że za wszystkie ataki i próby ataków, te ze skutkiem śmiertelnym dla cywilów oraz nieudane, w 80 proc. odpowiedzialni byli obywatele USA i stali rezydenci.
Wielu było imigrantami w drugim pokoleniu, jak choćby zamachowiec z Orlando, którego rodzice przybyli do USA z Afganistanu. Czy wspomniany wcześniej zamachowiec z San Bernardino w Kalifornii – urodzony w Chicago z Pakistańskich rodziców. Jego żona posiadała zieloną kartę a do kraju wjechała kilka lat wcześniej na wizie narzeczeńskiej.
Analitycy Homeland Security przekonują, że należy zmienić nieco postrzeganie współczesnych zagrożeń. W okresie ostatnich kilkunastu lat przekonani byliśmy, że potencjalni zamachowcy starają się dostać w jakiś sposób do USA.
A co jeśli już tu są? – pytają eksperci z tego departamentu.
Zamachowcy z 9/11 przybyli do Stanów Zjednoczonych na podstawie różnych wiz, to fakt. Ale wprowadzone zaraz potem dokładne kontrole pozwoliły jak na razie uniknąć podobnych przypadków. W okresie ostatnich 15 lat tylko raz zdarzyło się, że o wjazd do kraju starał się motywowany ekstremalnymi poglądami potencjalny zamachowiec. New York Times obliczył, że połowa znanych zamachów przeprowadzonych przez dżihadystów w USA to dzieło urodzonych tu mężczyzn.
Eksperci Homeland Security dokładają jeszcze jedną informację wartą uwagi. Według nich program ruchu bezwizowego, obejmujący obywateli Wielkiej Brytanii, Francji, Belgii i 35 innych krajów, jest o wiele większym zagrożeniem bezpieczeństwa USA, niż starający sie o azyl uchodźcy z Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki.
Prezydenckie rozporządzenie ma na celu ochronę przed zamachowcami związanymi z ISIS. To zrozumiałe. Ale wystarczyło zapoznać się z danymi znajdującymi się w posiadaniu wielu agencji rządowych, by przekonać się, że nie pokrywają się one z obecną polityką Białego Domu. Prawie 60 proc. osób oskarżonych po 2014 r. o terroryzm w USA to urodzeni w USA obywatele, kolejne 6 proc. stanowią stali rezydenci. Ponadto większość bojowników ISIS w Iraku i Syrii pochodzi z Arabii Saudyjskiej, Tunezji, Maroka, Turcji, Rosji, Egiptu, a ostatnio również Chin. Żaden z tych krajów w prezydenckim zakazie wjazdu nie został uwzględniony.
Można też argumentować, że stosunkowo niewielka liczba ataków terrorystycznych w USA po 2001 roku jest wynikiem działań wcześniejszych rządów, dokładnej kontroli wjeżdżających, bardzo szczegółowego sprawdzania potencjalnych uchodźców i niewielkiej ich liczby w porównaniu do innych krajów. Ktoś stwierdził nawet, że jeśli Irak lub Syria chciałaby przysłać tu zamachowców, to popełniliby oni samobójstwo w wyniku frustracji spowodowanej biurokratycznymi przepisami imigracyjnymi na przejściach granicznych zanim byliby w stanie przeprowadzić planowany atak.
Na razie poza wielkim poruszeniem, chaosem na lotniskach i pogorszeniem stosunków prezydenta z sojusznikami w Kongresie, nic nie wskazuje by wprowadzony zakaz przyniósł jakiekolwiek korzyści, może poza politycznym poparciem części wyborców.
Na podst. theatlantic, Wikipedia, cato.org, arch. infolinia.com
opr. Rafał Jurak