Wielu osobom wydaje się, że zwiększanie wydatków na wojsko ma w USA bezpośrednie przełożenie na bezpieczeństwo kraju. W rzeczywistości coraz wyższe sumy w budżecie Pentagonu w bardzo ograniczonym stopniu wpływają na lepsze uzbrojenie oddziałów, liczbę samolotów, czołgów, jakość wywiadu, świadczenia dla żołnierzy, itp. Mają natomiast wielki wpływ na zarobki szefów prywatnych koncernów zbrojeniowych i udziałowców tych firm, pośredników, lobbystów. Marnowane są na projekty drogiego sprzętu i systemów obronnych, z których nieliczne okazują się po latach skuteczne i przydatne. Warto pamiętać, że chodzi o setki miliardów dolarów rocznie. Jeśli komuś rzeczywiście zależy na wsparciu wojska, dobrym punktem wyjścia byłoby ograniczenie korporacyjnych wpływów w Waszyngtonie.
Oto liczby: w ubiegłym roku fiskalnym (2016) budżet Pentagonu wynosił ponad $600 miliardów. Z tej sumy aż $304 mld przekazano setkom prywatnych korporacji w ramach różnego rodzaju kontraktów. Najwięcej, bo prawie $100 mld otrzymało 5 największych: Lockheed Martin ($36.2 mld), Boeing ($24.3 mld), Raytheon ($12.8 mld), General Dynamics ($12.7 mld) oraz Northrop Grumman ($10.7 mld). Tych kilka grup zbrojeniowych przejęło 1/3 wszystkich kontraktów przyznanych przez Pentagon w minionym roku fiskalnym i 1/6 całego budżetu obronnego Stanów Zjednoczonych.
Nie tylko broń
Pentagon kupuje znacznie więcej. Choćby świadczenia zdrowotne i lekarstwa. Dzięki temu kolejne kontrakty otrzymali: Humana ($3.6 mld), United Health Group ($2.9 mld), czy Health Net ($2.6 mld). Do tego firmy farmaceutyczne i ośrodki uniwersyteckie oraz szpitale prowadzące badania dla wojska: McKesson ($2.7 mld), MIT ($1 mld), czy Johns Hopkins ($902 mln). Lista jest długa.
Teraz pojawia się najważniejsze pytanie: ile z tych pieniędzy rzeczywiście wspomaga obronność kraju, a ile jest tak naprawdę subsydiami, czy też dotacjami dla producentów broni i innych korporacji dbających przed wszystkim o własny zysk i zadowolenie udziałowców?
Kompleks wojskowo - przemysłowy
Nazwę tę jako pierwszy nadał sieci powiązań polityczno-militarnych prezydent Dwight D. Eisenhower, gdy ostrzegał przed ich potencjalnie niebezpiecznymi konsekwencjami. Dziś mało kto pamięta te słowa, a powiązania są silniejsze, niż kiedykolwiek wcześniej.
Niektóre wydatki firm zbrojeniowych nie mają nic wspólnego z obronnością i realizacją składanych zamówień. Szefowie 5 największych - Lockheed Martin, Boeing, Raytheon, General Dynamics i Northrop Grumman – zarobili w ubiegłym roku 96 milionów dolarów. Są to korporacje, których istnienie niemal w całości uzależnione jest od kontraktów Pentagonu. Wspomniane 96 mln to tylko wynagrodzenie pięciu osób, ile kosztuje zatrudnienie setek innych na wysokich stanowiskach, choćby w radach nadzorczych?
Donald Trump początkowo zapowiadał obniżenie kosztów i wydatków na wojsko, powtórne negocjowanie wielomiliardowych kontraktów, ukrócenie drapieżnych praktyk firm zbrojeniowych. Dziś wiemy już, że tak się nie stanie, bo właśnie opowiedział się za zwiększeniem wydatków na wojsko o 54 mld dolarów w kolejnym budżecie. W pierwszych dwóch kwartałach tego roku największe firmy zbrojeniowe już zarobiły znacznie więcej, niż w porównywalnym okresie ubiegłego roku, głównie dzięki zapowiadanemu zniesieniu ograniczeń na eksport i zaangażowaniu Departamentu Stanu i Pentagonu w promocję oferty zbrojeniowej za granicą. Możliwe, że zyski będą jeszcze większe, gdyż Kongres przebił prezydenta i zaproponował aż 90 mld podwyżki w budżecie na cele obronne.
Przyszłe dochody kompleksu wojskowo-przemysłowego zależą więc od tego, która podwyżka wejdzie w życie. Oczywiście bardziej korzystna byłaby kongresowa, w związku z czym uruchomiono gotową do działania i odpowiednio przygotowaną armię lobbystów. Pamiętać należy, iż są oni w dużym stopniu opłacani z pieniędzy otrzymanych w ramach kontraktów, które z kolei pochodzą bezpośrednio od podatników. A są to spore sumy.
Od 2009 r. przemysł obronny wydał na przykład 65 mln dolarów na różne komitety polityczne wspierające kandydatów obydwu partii. Większość trafiła do polityków znajdujących się na najlepszej pozycji, by pomóc tym firmom w zdobywaniu funduszy, a więc członków komisji rozdzielających pieniądze w Senacie i Izbie Reprezentantów. W ostatnich latach 2/3 funduszy zasiliło konta republikanów, oczywiście w związku z ich obecną dominacją w Waszyngtonie, ale jak tylko demokraci przejmą władze w którejś z izb, lub obydwu, strumień pieniędzy popłynie w ich kierunku. Dla producentów broni i systemów obronnych nie ma znaczenia, jaka partia rządzi, nie interesuje ich ideologia, a wyłącznie dostęp do pieniędzy i osób nimi zarządzających.
Jeszcze więcej pieniędzy przemysł zbrojeniowy wydaje na samych lobbystów. Od 2009 r. to przeszło miliard dolarów, za które zatrudnia się do 1,000 osób rocznie. Łatwo wyliczyć, iż na jednego członka Kongresu przypada prawie dwóch lobbystów przemysłu zbrojeniowego. Większość z nich to byli politycy, działacze, osoby, które przewinęły się przez Waszyngton i szybko znalazły posadę u producenta broni. Wykorzystują swe kontakty reprezentując nowego klienta za dobre wynagrodzenie. System działa sprawnie, bo myślący o politycznej emeryturze zawsze mogą liczyć na pracę w charakterze lobbysty w jednej z firm zbrojeniowych, więc jeszcze wykonując swe obowiązki polityczne już zaczynają spełniać prośby przyszłych pracodawców.
Przykładem może być postać Darleen Druyun, która pracując dla Pentagonu manipulowała przetargami na korzyść Boeinga, z którym prowadziła zaawansowane rozmowy na temat przyszłej pracy. Zresztą jej córka i zięć byli już zatrudnieni w tej firmie od jakiegoś czasu. Kobieta trafiła do więzienia na 9 miesięcy tylko dzięki wytrwałości senatora McCaina, który nadał sprawie rozgłosu. Podobnych przypadków jest wiele, jednak rzadko mają swój finał w sądzie.
Pentagon stracił rachubę
Można powiedzieć, że za miliardy dolarów, jakimi Pentagon obsypuje przemysł zbrojeniowy, podatnicy, a przede wszystkim sami żołnierze, nie otrzymują wiele. Marnotrawstwo i nadużycia widać na każdym kroku, jednak nic z tego nie wynika. Wojsko nie potrafi nawet przeprowadzić kontroli własnych wydatków i ocenić ich opłacalności, a dochodzenia kryminalne ciągną się latami.
Spójrzmy na niedawną aferę o kryptonimie „Fat Leonard”, gdzie szef prywatnej firmy (od jego imienia i postury pochodzi nazwa) wręczał łapówki, opłacał wakacje i usługi prostytutek wysoko postawionym oficerom Navy w zamian za kontrakty na obsługę amerykańskich okrętów wpływających do portów na Pacyfiku. Proceder ciągnął się latami, kosztował miliardy dolarów, ale dopiero niedawno zaczęto stawiać zarzuty kryminalne zamieszanym w to osobom. Ta sprawa, jako jedna z nielicznych, zyskała rozgłos. Co z pozostałymi?
Pentagon to wielka instytucja, która nawet nie zdaje sobie sprawy kogo zatrudnia, w jakim charakterze i ile wydaje na to pieniędzy. Mało kto wie, że dla Pentagonu pracuje ponad 600 tysięcy prywatnych kontraktorów. Część to firmy realizujące poważne zadania, jednak wiele robi to, co za pół ceny mógłby wykonać przeciętny urzędnik państwowy. Ale liczba podpisywanych kontraktów jest tak wielka i tak źle zarządzana, że tak naprawdę mało kto zdaje sobie sprawę ze skali nadużyć i marnotrawstwa. Pozarządowe agencje i instytucje od lat wyliczają, że gdyby ograniczyć liczbę zewnętrznych zleceń Pentagonu tylko o 15 procent to budżet zaoszczędziłby rocznie ponad 20 miliardów dolarów.
Najdroższe są wielkie projekty
Wielokrotnie opisywany również na łamach Monitora, najlepiej znany i najdroższy w ostatnich latach, to oczywiście program Lockheed Martin dotyczący budowy samolotu F-35. Miał być tańszy i lepszy. W tej chwili jest najdroższym w historii i ze względu na uniwersalność samolot niczym specjalnym się nie wyróżnia. Natomiast niezliczone problemy i poprawki związane z nietypową konstrukcją i przeznaczeniem sprawiają, że wdrażany już do różnych oddziałów samolot wciąż nie jest w pełnej gotowości bojowej i nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie. Nie przeszkadza to jednak, by Pentagon wydał $1.4 biliona na budowę i utrzymanie 2,400 planowanych sztuk. Cena będzie wyższa, gdyż nikt nie chce pozbywać się starszych samolotów, spełniających powierzone im zadania znacznie lepiej, niż nowy F-35.
Kolejny bilion dolarów przeznaczony ma być w okresie najbliższych 30 lat na budowę nowej generacji bombowców, łodzi podwodnych oraz rakietowych systemów powietrzno-lądowych, mających przenosić ładunki atomowe. Arsenał nuklearny USA to ponad 4,000 głowic jądrowych, z których 1,700 gotowych jest do natychmiastowego użytku.
Ta liczba to pozostałość z okresu zimnej wojny, choć do celów odstraszania potencjalnego napastnika (jak Iran, Płn. Korea, Rosja) wystarczy znacznie mniej. Wielokrotnie przeprowadzane na zlecenie Pentagonu analizy niezbicie wykazały, że Stanom Zjednoczonym wystarczyłoby 300 gotowych do użycia, nowoczesnych ładunków jądrowych, by osiągnąć ten sam cel. Wszystko powyżej to przesada i niepotrzebne wydatki. Co ciekawe i nieco ironiczne, to fakt, że osobą, która podjęła decyzję o modernizacji arsenału nuklearnego kosztem biliona dolarów, był prezydent Barack Obama, ten sam który przekonywał o konieczności jej likwidacji i nawet otrzymał za to pokojowego Nobla. Ten fakt, czy decyzja obecnego prezydenta o podwyższeniu finansowania zbrojeniówki to również dowód na to, jak ścisłe są powiązania i wspólne interesy kręgów wojskowych, przemysłu zbrojeniowego i ich wpływu na wydatki i politykę kraju. Grupa ta dysponuje wyjątkowymi możliwościami nacisku, wpływu na władze, media, opinię publiczną. Może wzmacniać poczucie zagrożenia, a nawet budzić nastroje prowojenne. Właśnie przed tym już w latach 50. ostrzegał Dwight D. Eisenhower.
Czy wydatki na wojsko kreują miejsca pracy?
Często o tym przecież słyszymy. Rzeczywiście, wpompowanie miliardów dolarów w program zbrojeniowy zwiększa nieco zatrudnienie, nie może być inaczej. Jest ono jednak znacznie mniejsze, niż przy zainwestowaniu tych samych sum w jakąkolwiek inną gałąź przemysłu. Badania przeprowadził University of Massachusetts, który wykazał, iż podobne wydatki na infrastrukturę, służbę zdrowia, edukację, etc. przynoszą dwukrotnie więcej miejsc pracy. Argument o tworzeniu zatrudnienia więc upada od razu.
Wydatki na wojsko są wyzwaniem politycznym, nie ekonomicznym. Co z tego, że 36 proc. globalnych wydatków na ten cel ponoszonych jest w USA, skoro ma to coraz mniejsze przełożenie na zakupy potrzebnego sprzętu, regularne oddziały wojskowe i żołnierzy pełniących misje poza krajem. Coraz większa część tych funduszy trafia na prywatne konta szefów, udziałowców, lobbystów i właścicieli firm zbrojeniowych. Część jest marnotrawiona. Część wydawana niezgodnie z przeznaczeniem. Pomyślmy o tym, gdy następnym razem ktoś domagać się będzie kolejnej podwyżki budżetu obronnego.
Na podst.: salon.com, tomdispatch.com, opensecrets.org, nationalinterest.org
Rafał Jurak