----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

06 marca 2018

Udostępnij znajomym:

Standardowy tydzień pracy w Stanach Zjednoczonych to 40 godzin. Odejmując wakacje, święta i dni chorobowe, przeciętny Amerykanin spędza rocznie w pracy ok. 1,780 godzin, co wśród rozwiniętych krajów zachodnich stanowi osobliwość. Niemcy na przykład, pracują średnio 35 godzin tygodniowo i 1,360 godzin rocznie, podobnie jest we Francji, Wielkiej Brytanii, Kanadzie, Holandii i wielu innych krajach. Co ciekawe, w państwach ograniczających godziny pracy wydajność pracowników podwyższa się, zwiększa się ich satysfakcja zawodowa i spada bezrobocie.

Niemcy już mają 35 godzinny tydzień pracy. Obecnie walczą o zmniejszenie go do 28 godzin, choć tylko na pewien okres. Największe i najpotężniejsze związki zawodowe w tym kraju, IG Metall, domagają się w imieniu 3.9 mln. swoich członków, głównie elektryków i pracowników sektora metalurgicznego, dalszego ograniczenia godzin pracy w okresie dwóch lat pracy zawodowej. Przynajmniej na początek. Już zorganizowano w tej sprawie kilka strajków, zapowiada się ogólnokrajowy protest jeśli rząd nie przychyli się do wysuwanych żądań. We Francji też zaczyna się otwarcie mówić o dalszym ograniczeniu pracy w tygodniu, pomysły takie nie są obce w innych, rozwiniętych krajach, nie tylko Europy, gdzie i tak każdy pracuje krócej, niż ma to miejsce w USA.

Według danych OECD w latach 1980 – 2013 średnia liczba godzin pracy w Belgii spadła o 7.6 proc., we Francji o 19.1 proc., w Kanadzie obniżyła się o 6.5 proc. Dla porównania, w USA w tym samym czasie tydzień pracy skrócił się o zaledwie 1.4 proc. Przeciętny pracownik w USA poświęca na wykonywanie zawodu o 26 proc. czasu więcej od Holendra i 31 proc. więcej od Niemca. W tym ostatnim przypadku różnica w skali roku wynosi ponad 400 godzin. To dużo.

Wynika to głównie z faktu, że poza nieco krótszym tygodniem pracy, w innych krajach rozwiniętych pracodawcy godzą się na więcej płatnych dni chorobowych i urlopów rodzinnych. Ale także na dłuższe wakacje swych pracowników, które w większości innych krajów trwają od czterech do sześciu tygodni.

Rząd Stanów Zjednoczonych nie reguluje przyznawania wakacji w sektorze prywatnym, czyli nie narzuca na nikogo takiego obowiązku. Z tego powodu aż 23 proc. czynnych zawodowo w USA nie posiada żadnego urlopu płatnego. Pozostali w wyniku umów z pracodawcami mają od 2 do 3 tygodni.

Gospodarka charakteryzująca się wysoką wydajnością pracy powinna pozwalać na wyższy poziom życia, poprzez lepsze zarobki lub więcej wolnego czasu. W większości krajów zachodnich można zaobserwować mieszankę obydwu tych czynników. W USA raczej tego nie widać.

Nikt nie mówi o ograniczeniu pracy w Stanach Zjednoczonych do 28 godzin tygodniowo, ale Amerykanie powinni przyjrzeć się innym i wysnuć wnioski. Bo nie tylko pracują dłużej od innych, ale od prawie pół wieku nic się tu pod tym względem nie zmienia. Do lat 70. liczba godzin spędzanych w pracy spadała stopniowo choć powoli, jednak później proces ten się zatrzymał. Gdy inne kraje wprowadzały obowiązek przyznawania pracownikom dłuższych wakacji, dni chorobowych, urlopów macierzyńskich, etc., USA nie wprowadzały żadnych nowych regulacji w tych sprawach.

Więcej pracy, więcej pieniędzy?

Rozkład godzin pracy w Ameryce jest niewiarygodnie zróżnicowany w poszczególnych grupach demograficznych. Trudno uwierzyć, ale dłuższe godziny pracy stały się symbolem uprzywilejowania wśród klasy pracującej. Dobrze wykształceni, wysoko opłacani, najczęściej biali mężczyźni pracują najdłużej. Dlaczego? Bo w gospodarce, w której wyższa wydajność nie przekłada się na lepsze zarobki lub więcej wolnego czasu, tylko dłuższe godziny pracy pozwalają na zarobienie większych pieniędzy, a tym samym podwyższenie standardu życia swojego i rodziny.

Dlatego mimo obowiązującego 40 godzinnego tygodnia pracy, rzeczywista średnia dla większości Amerykanów wynosi 47, a dla jednej piątej aż 59. Im wyżej płatne zajęcie, tym dłuższe godziny. Prawnicy, inżynierowie, menadżerowie, osoby zajmujące się finansami, czy lekarze pracują najdłużej. Najkrócej pracują zatrudnieni w nisko płatnych usługach. Choć oczywiście w obydwu grupach zdarzają się wyjątki. Jednak badania wykazały, że od lat 80. czas pracy najlepiej wykształconych wydłużył się, natomiast skrócił nieco dla osób nie posiadających wyższych kwalifikacji zawodowych.

Jak do tego doszło? Przede wszystkim w wyniku rywalizacji na rynku. Przez kilkadziesiąt ostatnich lat najlepiej płatne zawody były najbardziej poszukiwane. Ci, którym udało się taki zdobyć, starali się nie brać wolnego i często wykazywali nadgorliwość przejawiającą się dłuższym pozostawaniem w pracy. Wszystko z obawy przed utratą pozycji. Z czasem stało się to normą w wielu środowiskach.

W ten sposób wracamy do długości tygodnia pracy. Jednym ze sposobów zapewnienia ludziom zajęcia jest zwiększenie zapotrzebowania na produkty i usługi. Niestety, od lat 80. Stanom Zjednoczonym wychodzi to słabo, podobny problem ma Europa w ostatnich 10 latach. Inny sposób to rozłożenie dostępnych zajęć pomiędzy większą liczbę osób, co osiągnąć można między innymi skracając ich tydzień pracy. Zmusiłoby to pracodawców do zatrudnienia dodatkowych ludzi, by sprostać wymaganiom rynku, a dodatkowe miejsca pracy rozłożyłyby się pomiędzy przedstawicieli różnych grup demograficznych. To właśnie stosują z powodzeniem inne kraje. U nas raczej jest to niemożliwe, bo w systemie tym ukryty jest haczyk.

Jeśli każdy pracowałby krócej, to zarabiałby mniej. Musiałyby więc podnieść się zarobki, a na to się nie zanosi. Przynajmniej nie w okresie najbliższych lat. Głównym powodem takiego stanu są zobowiązania wobec pracowników. W Stanach Zjednoczonych o wiele bardziej, niż w innych krajach, pracownicy polegają na pracodawcy gdy chodzi o zapewnienie niektórych świadczeń, takich jak dopłaty do ubezpieczeń zdrowotnych i funduszy emerytalnych. W większości pozostałych krajów zajmuje się tym rząd, w związku z czym łatwiej jest zmusić prywatne firmy do uległości i zapewnienia dodatkowych dni wolnych, czy skrócenia tygodnia pracy.

W USA taki zabieg oznaczałby konieczność zatrudnienia dodatkowych osób, a tym samym zwiększenie wydatków na świadczenia. O wiele prościej i przede wszystkim taniej jest utrzymywać dłuższy tydzień pracy, a dodatkowe potrzeby produkcyjne realizować wykorzystując system nadgodzin, praktycznie niespotykany gdzie indziej.

Niestety, Amerykanie nie tylko wciąż pracują ponad 40 godzin tygodniowo, ale cały system daleki jest od doskonałości. Bardzo wielu pracowników nie kwalifikuje się bowiem na nadgodziny, bo nie przewiduje tego ich umowa o pracę. Często warunkiem jej utrzymania jest praca w wyższym wymiarze bez dodatkowego wynagrodzenia. Poprzednia administracja kilkukrotnie próbowała wprowadzić zmiany dotyczące płac minimalnych i nadgodzin, ale niewiele z tego wyszło. Obecny rząd w ogóle się tym nie zajmuje, wręcz dąży do zablokowania podobnych pomysłów, choć w czasie kampanii przedwyborczej temat ten był popularny wśród kandydatów obydwu partii.

Skoro wydajność nie przekłada się na lepsze zarobki, jedynym sposobem podwyższenia standardu życia jest zwiększenie liczby godzin pracy. Jeśli się da, to poprzez nadgodziny. Jeśli nie ma takiej możliwości, to poprzez drugi etat, co robi coraz większa liczba Amerykanów.

Więcej wolnego

Innym sposobem na obniżenie godzin pracy i równiejszy podział zajęć w społeczeństwie jest wydłużenie płatnych wakacji i urlopów rodzinnych, o czym była mowa wcześniej. Wspomniane już niemieckie związki zawodowe IG Metall uważają, że 28 godzinny tydzień służyć będzie obydwu tym celom. Pomysł polega na tym, że każdy pracownik będzie mógł w dowolnym dla siebie czasie przejść na 28 godzinny tydzień pracy na okres dwóch lat. Może wykorzystać to w czasie ważnych lub trudnych wydarzeń rodzinnych – jak narodziny dziecka lub choroba bliskiej osoby. Może te dwa lata rozbić na kilka okresów przedzielonych regularną pracą. Ważne jednak, by w tym czasie wzrastały jego zarobki i nie tracił na tym finansowo.

W USA podobne pomysły pojawiają się od czasu do czasu. W ubiegłym roku demokraci złożyli propozycję federalnie regulowanego, płatnego urlopu rodzinnego, ale na tym się skończyło. Chodziło głównie o urlop macierzyński, który przysługuje kobietom we wszystkich krajach rozwiniętych z wyjątkiem USA.

W razie kryzysu

Doświadczenia ostatnich lat, zwłaszcza światowego kryzysu z lat 2007 – 2010 pokazały wyraźnie, że krótszy tydzień pracy przynosi wymierne korzyści. Gdy w wyniku zapaści ekonomicznej w Stanach Zjednoczonych prawie jedna czwarta społeczeństwa doświadczyła problemów z zatrudnieniem, w kilku krajach poza niskimi wskaźnikami giełdowymi i rosnącym deficytem kryzys w społeczeństwie nie był tak silnie odczuwalny. W 2008 r. Niemcy zaczęły promować krótszy tydzień pracy zachęcając pracodawców do ograniczenia godzin zamiast wprowadzania masowych zwolnień. W wyniku tych działań bezrobocie w tym kraju w okresie kryzysu spadło z 7.2 proc. w 2008 r. do 6.5 w 2010 r. Trend ten utrzymano i dziś bez pracy pozostaje tam nieco ponad 3 proc. osób w wieku produkcyjnym.

Oczywiście system taki też nie jest doskonały. Krytycy zwracają uwagę, że rząd nie powinien wtrącać się w rynek i sugerować czegokolwiek prywatnym pracodawcom. Ale z drugiej strony to właśnie rządy wielu krajów przez lata dążyły do wydłużenia czasu pracy i należy uznać to za ingerencję w prywatny sektor. Prawdą jest, że pracując mniej zarabiamy mniej. Ale w czasach kryzysu lepiej jest chyba mieć pracę mniej płatną, niż nie mieć jej wcale. Nic nie zakazuje poszukiwać dodatkowego zajęcia i źródła dochodów, gdy sytuacja się unormuje, choć zapewne nie wszyscy by z tego korzystali.

Krótszy tydzień pracy prawdopodobnie przyniósłby Amerykanom wiele korzyści, ale pracownicy w tym kraju nie mają wystarczającej siły przebicia, by powalczyć o takie zmiany. W Niemczech sytuacja wygląda inaczej. Po pierwsze gospodarka radzi sobie doskonale, firmy walczą tam o ludzi do pracy i gotowe są na ustępstwa. Co jednak najważniejsze, to siła związków zawodowych, które reprezentują tam aż 2/3 wszystkich zatrudnionych. Poza tym prawo nakazuje, by w radach nadzorczych firm minimum połowa miejsc przypadała przedstawicielom pracowników danego przedsiębiorstwa.

35 godzinny tydzień pracy wydaje się pomysłem niemal kosmicznym w Stanach Zjednoczonych, nie mówiąc już nawet o 28 godzinach. Jednak innym się to udaje i odnoszą korzyści. Dawno już stwierdzono, że po 6 godzinach i tak przestajemy pracować wydajnie, niezależnie co robimy. Wiele osób twierdzi, że zmiany takie są w USA możliwe, wszystko jednak zależy od polityków. Pewnie nie stanie się to jutro, za rok, czy nawet kilka lat. Ale kiedyś nadejdzie.

Na podst.: theweek, democracyjournal, WSJ, forbes, washingtoncenter,
opr. Rafal Jurak

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor