----- Reklama -----

Rafal Wietoszko Insurance Agency

06 marca 2018

Udostępnij znajomym:

Słuchając komentarzy i obserwując reakcje prawej i lewej strony sceny politycznej pojawiających się po wtorkowym wystąpieniu prezydenta, można by dojść do wniosku, iż wybrał się on do Archiwów Narodowych i grubym flamastrem zamazał w Konstytucji wszelkie odniesienia do broni palnej, a w miejscu Drugiej Poprawki widnieje teraz wielki, czerwony X.

"Nasz prezydent nie jest królem!" – ogłosił republikanin Charles Boustany, reprezentujący w Kongresie Luizjanę, zapowiadając jednocześnie podpisanie czegoś o nazwie Separation of Powers Restoration and Second Amendment Protection Act, lub też w skrócie SOPRASAPA, o czym zapewne słyszało niewielu. Przewodniczący Izby Reprezentantów, Paul Ryan, oskarżył prezydenta o "zastraszanie, które podważa wolność", podczas gdy kandydat na prezydenta, senator Marco Rubio zasugerował, że Barack Obama "obsesyjnie próbuje podważyć Drugą Poprawkę". Prawie wszyscy znaczący w tej chwili politycy i sympatycy partii republikańskiej wypowiedzieli się na ten temat i jak łatwo się domyśleć, nikt w sposób pozytywny. "Obama Chce Ci Zabrać Broń" – przeczytać można wśród haseł skierowanych do potencjalnych sponsorów przez innego kandydata na prezydenta. Ted Cruz ilustruje to hasło podobizną prezydenta w mundurze i wyposażeniu komandosa.

Z drugiej strony, jeśli posłuchamy i poczytamy opinie na ten sam temat wyrażane przez polityków demokratycznych i zwolenników administracji rządzącej, to dochodzimy do wniosku, że stało się coś wielkiego, bardzo pozytywnego. Otóż prezydent dokonał heroicznego czynu ograniczając dostęp do broni i zapobiegł strasznej śmierci tysięcy niewinnych osób. Demokratyczni politycy w Waszyngtonie używają w stosunku do wtorkowych propozycji prezydenta określeń: odważne, ratujące życie, wyczerpujące, etc.

W rzeczywistości obydwie strony przesadzają w swoich reakcjach i opiniach. Płacz, zgrzytanie zębami, oburzenie, podobnie jak oklaski i gratulacje są nie na miejscu, bo zaproponowane kilka punktów zmian w przepisach regulujących sprzedaż broni w najbliższym czasie wiele nie zmieni, a to dlatego, że wbrew pozorom nie jest znaczącą interwencją w obowiązujące prawo.

"Ludzie umierają" – mówił we wtorek Barack Obama na specjalnej konferencji – "A ciągłe wymówki zamiast działania już nie wystarczą. Dlatego się tu dziś znajdujemy. Nie po to, by rozmawiać o ostatniej masowej strzelaninie, ale by zapobiec następnej".

Były żarty i łzy, długie pauzy w przemówieniu i podniesiony głos. Dla jednych teatralne gesty, dla innych bardzo emocjonalne wystąpienie. To wszystko nie zmienia faktu, że świadkami wielkiej rewolucji nie byliśmy, a zapowiedziane zmiany w niewielkim stopniu, jeśli w ogóle, wpłyną na poprawę bezpieczeństwa w kraju.

Głównym punktem prezydenckiej propozycji jest bowiem zrównoważenie obecnych przepisów regulujących kontrolę osób kupujących broń przez osoby i sklepy posiadające licencję na jej sprzedaż. Chce on, by każdy kto się tym zajmuje taką licencję posiadał, co automatycznie nakładałoby na większość obowiązek sprawdzania przeszłości kryminalnej kupujących. Owszem, oznaczać to będzie zwiększoną kontrolę, zwłaszcza w internetowym handlu bronią, a tym samym więcej tzw. background checks. Nie oznacza to jednak, że wszyscy będą musieli takie kontrole przeprowadzać oraz że wszyscy będą im podlegać. Na razie nie wyznaczono nawet progu sprzedaży, powyżej którego sklepy i osoby prywatne podlegać będą nowym rozporządzeniom.

Dodatkowe punkty wtorkowej propozycji związane są przede wszystkim z rozbudowaniem systemu kontroli, czyli zatrudnieniem dodatkowych agentów w departamencie ATF (Alcohol, Tobaccco and Firearms), a także przekazanie dodatkowych 500 mln. dolarów na programy leczenia zdrowia psychicznego. Ten ostatni punkt może uzyskać poparcie republikanów w Kongresie, zwłaszcza że część polityków tej partii wspominała o takiej potrzebie. A ponieważ chodzi o pieniądze z budżetu, bez takiej zgody Kongresu plan i tak nie ruszy z miejsca.

Oczekiwania i szum wokół zapowiedzi Obamy były spore, włączając w to groźby pozwów sądowych i działań ze strony Kongresu. Przypominały nieco zamieszanie powstałe po ogłoszeniu rozporządzeń dotyczących imigracji w 2014 r. Okazało się jednak, że pod względem treści nie ma za bardzo co porównywać. Tym razem zmiany nie sięgają tak daleko, na co wskazywałyby pierwsze reakcje.

"To wszystko, naprawdę?" – zapytała w rozmowie z dziennikarzami NYT Jennifer Baker z National Rifle Organization po zapoznaniu się z proponowanymi zmianami – "Właściwie to nic nie zmieniają".

Jednak kilkadziesiąt godzin później oficjalne stanowisko reprezentowanej przez nią organizacji uległo zmianie. Władze NRA w wydanym oświadczeniu uznały, iż przedstawione propozycje pozwalają na potencjalne nadużycia ze strony administracji Obamy. Podobnie zareagował szef Gun Owners of America zwracając uwagę na niektóre sformułowania zawarte w propozycjach Białego Domu. Na przykład brak dokładnej liczby sprzedanych sztuk broni, powyżej której wymagane byłoby sprawdzanie danych kupującego. Według niego propozycja ta zagraża prywatnym transakcjom kupna-sprzedaży.

Do punktu tego odniósł się Law Center to Prevent Gun Violence, organizacja działająca na rzecz ograniczenia dostępu do broni palnej, która pomagała w tworzeniu nowych przepisów. Reprezentujący ją prawnik powiedział, że nowe prawo nie obejmuje osób "okazjonalnie sprzedających broń", ale te, które handel bronią traktują  jak swój zawód. Takie osoby posiadają wizytówki, ogłaszają się w mediach i internecie, a także odsprzedają broń w oryginalnych opakowaniach tuż po ich nabyciu. Organizacja przekonuje, że nawet bez dokładnego określania liczby sztuk broni sprzedawanych tygodniowo lub miesięcznie, nowe przepisy są wielkim krokiem naprzód dla ATF, które do tej pory nie było w stanie egzekwować starych, niejasnych reguł.

Spora różnica pomiędzy niedawnymi przepisami imigracyjnymi, a zaprezentowanymi właśnie zmianami dotyczącymi broni palnej wynika również z dotychczasowych doświadczeń Białego Domu. Prezydent zdając sobie sprawę ze swych ograniczonych możliwości, nawet w przypadku dekretów, a także przewidując działania zwolenników pełnego dostępu do broni, zrobił mniej, niż by sobie prawdopodobnie życzył i nie więcej, niż pozwala mu na to prawo.

"Zrobił, co mógł" – powiedziała Elizabeth Avore z organizacji Everytown for Gun Safety, która wraz z podobnymi sobie grupami od lat naciskała na wprowadzenie powszechnej kontroli danych dla sprzedających i kupujących broń. Pełna realizacja takich propozycji wymaga akcji legislacyjnej, na co w tej chwili szanse są niewielkie.

Nauczeni doświadczeniami z 2014 r. prawnicy prezydenta nie zdecydowali się na poważniejsze zmiany, chcąc przede wszystkim uniknąć interwencji sądów i gorącej dyskusji w Kongresie. W przypadku dekretów imigracyjnych administracja musi teraz czekać na decyzję Sądu Najwyższego, co w przypadku wtorkowych zmian raczej nie będzie potrzebne.

Mimo że działania Obamy nie są znaczące, a raczej symboliczne, po prawej stronie sceny politycznej zawrzało. Republikanie uznali, iż prezydent posunął się za daleko i zapowiedzieli, że jeśli z wtorkowych zapowiedzi się nie wycofa to ograniczą oni finansowanie Departamentu Sprawiedliwości mającego realizować prezydenckie plany.

"Wprawdzie nie znamy jeszcze szczegółów, ale prezydent co najmniej podważa władzę ustawodawczą i zmienia jej wolę" – napisał w oświadczeniu  przewodniczący Izby Reprezentantów, Paul Ryan. "To groźne nadużycie władzy prezydenckiej, na które kraj nie pozwoli" - dodał w opublikowanym piśmie.

John Culberson z Teksasu, który przewodzi komisji środków budżetowych ostrzegł biuro Prokurator Generalnej, że "użyje wszelkich dostępnych mu sposobów" w celu ograniczenia finansowania Departamentu Sprawiedliwości, jeśli zrealizuje dekrety prezydenta i wprowadzi "ograniczenia naszych Konstytucyjnych praw".

Przewodzący w sondażach przedwyborczych partii republikańskiej Donald Trump już zapowiedział, iż po wyborze na stanowisko prezydenta zalokuje wszelkie tego typu posunięcia swego poprzednika i obecnego rządu.

"Nie zmienimy Drugiej Poprawki" – mówił Trump na spotkaniu z wyborcami w Biloxi w stanie Mississippi – "Zawetuję to. Bardzo szybko to odwołam".

Pojawia się jednak pytanie, skoro wszystko jest zgodne z prawem, dlaczego prezydent tak długo z tym zwlekał? Przecież od lat, a zwłaszcza po każdej masowej strzelaninie, zapowiadał zmiany i zaostrzenie przepisów. Jego wystąpienia kilkukrotnie spowodowały wzrost sprzedaży broni w obawie, że może to być w przyszłości utrudnione, wręcz niemożliwe. Pojawiły się nawet komentarze, ironiczne oczywiście, że prezydent w ukryciu działa na korzyść producentów broni, bo nic nie wpływa na jej sprzedaż tak, jak jego wystąpienia.

Częściową odpowiedź zawierała wtorkowa konferencja, gdy Barack Obama sam przyznał, że ma ograniczone możliwości, a wprowadzane zmiany na pewno nie wpłyną znacząco na zmniejszenie liczby ofiar śmiertelnych powtarzających się strzelanin. Stwierdził jednak, że nie przemawiają do niego już argumenty mówiące, iż jakiekolwiek zmiany nie mają sensu i będą bezproduktywne:

"Za każdym razem, gdy pojawia się ten temat, karmieni jesteśmy wymówkami, że zreformowanie powszechnej kontroli danych nie zapobiegłoby ostatniej masakrze, lub jeszcze wcześniejszej, lub jeszcze dawniejszej, po co więc próbować? Odrzucam takie myślenie. Zdajemy sobie sprawę, że nie powstrzymamy każdego aktu przemocy(...). Możemy jednak próbować powstrzymać choćby jeden".

To oświadczenie jest esencją jego ostatnich działań. Podejmowane przez Obamę kroki nie przyniosą wielkich zmian, ale na nowo ożywią debatę na temat broni w okresie przedwyborczym. Prawdopodobnie po raz kolejny przyczynią się również do zwiększenia jej sprzedaży. Podobnie jak z imigracją w 2014 r. prezydent przekonany jest też, że prawdopodobieństwo podjęcia jakichkolwiek działań przez Kongres w tej sprawie jest zerowe. Jak zauważają zwolennicy ograniczenia dostępu do broni, w obliczu powtarzających się masowych strzelanin i jednoczesnej bezczynności pozostałych polityków, te niewiele znaczące i symboliczne dekrety prezydenckie są największą reformą dotyczącą broni palnej ostatnich 20 lat.

Po strzelaninie w szkole podstawowej Sandy Hook w Newton, gdzie zginęło 20 dzieci i 6 nauczycieli, Barack Obama zaproponował w formie dekretów 23 punkty zmian w dostępie do broni palnej. Nie udało mu się przepchnąć ich przez Kongres, ale kilka miesięcy później komisja składająca się z przedstawicieli obydwu partii zgłosiła jeszcze dalej idące zmiany. Wiosną 2013 r. zostały one w całości odrzucone przez senat. Jednak po strzelaninie w Roseburg w stanie Oregon, do której doszło w październiku, Barack obama zmienił taktykę. Nakazał swym doradcom znalezienie sposobu na wprowadzenie zmian z pominięciem Kongresu. Wtorkowa konferencja była wynikiem właśnie tych działań.

Jednocześnie według agencji Gallup, aż 86 proc. społeczeństwa popiera wprowadzenie powszechnej kontroli danych przy sprzedaży i zakupie broni. Gdy chodzi o skuteczność takich zmian Amerykanie są już bardziej podzieleni. Tylko połowa wierzy, że wpłyną one na ograniczenie liczby masowych strzelanin.

Na podst. Foxnews.com, Atlantic, NRA, Gallup.com, NYTimes, tedcruz.org,
opr. Rafał Jurak

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor