W 1880 roku ówczesny prezydent Stanów Zjednoczonych, Rutherford B. Hayes, otrzymał od królowej Wielkiej Brytanii, Wiktorii, ozdobne biurko o nazwie Resolute. Mebel wykonany został z dębowego drewna XIX-wiecznego brytyjskiego żaglowca „Resolute” i do dziś znajduje się w Gabinecie Owalnym Białego Domu w Waszyngtonie, służąc kolejnym jego lokatorom. Jest to jeden z najbardziej znanych i ekstrawaganckich prezentów przekazanych przywódcom USA.
W sumie w okresie urzędowania każdy prezydent otrzymuje tysiące podarków wszelkiego rodzaju. Niektóre są bardzo symboliczne, niektóre bardzo drogie. Niestety, większości z nich prezydent nie może zatrzymać...
W ostatnich kilkudziesięciu latach zagraniczni dygnitarze dosłownie obsypywali prezentami amerykańskich przywódców. Theodore Roosevelt otrzymał zebrę i lwa z Etiopii; Richard Nixon pandę z Chin; George W. Bush 150 kilogramów surowej baraniny z Argentyny. Zresztą ten ostatni polityk w okresie swego urzędowania dostawał około 1,000 upominków miesięcznie. Czego wśród nich nie było... choćby iPod od Bono, lidera zespołu U2. Niektóre mogły coś sugerować lub symbolizować, choć to tylko domysły. Ale zastanówmy się, jakie intencje przyświecały sułtanowi Brunei, gdy wręczał Bushowi grę pomagającą we wzbogacaniu słownictwa albo książkę przygotowującą do przetrwania w ciężkich warunkach.
Lloyd Hand, szef protokołu dyplomatycznego podczas kadencji Lyndona Johnsona pamięta zdarzenie z wizyty premiera Wielkiej Brytanii. Otóż podarował on prezydentowi drogi i elegancki płaszcz firmy Burberry. Kiedy delegacja już odjeżdżała, Johnson przymierzył go i stwierdził, że ma za krótkie rękawy. Kazał więc, by Hand spróbował zamienić płaszcz na inny, większego rozmiaru. Najlepiej przed odjazdem premiera. Szef protokołu wypadł więc z Białego Domu, dogonił odjeżdżającą limuzynę i pod czujnym okiem ochrony wymienił płaszcze przez okno samochodu.
Magazyny pełne prezentów
W przeszłości wszystkie prezenty z zagranicy musiały być zaaprobowane przez Kongres i dopiero wówczas mogły stać się własnością prezydenta. Jednak wraz z uzyskiwaniem przez USA znaczącej pozycji w świecie postanowiono uregulować również tę część protokołu. I tak w 1928 roku wprowadzono rozporządzenie ułatwiające głowie państwa przyjmowanie gości, choćby poprzez stworzenie specjalnego budżetu reprezentacyjnego, a także porządkujące nieco wymianę upominków. Prawo to dotyczy zarówno głowy państwa, jak również osób zajmujących wysokie stanowiska w administracji Stanów Zjednoczonych.
Dziś prawie wszystkie prezenty otrzymywane przez wysokich rangą polityków trafiają do Narodowych Archiwów. Tam są katalogowane, pakowane zwykle do drewnianych skrzyń i ustawiane na półkach magazynu.
Jeśli ktoś chce jakiś przedmiot zatrzymać, to po upływie kadencji w przypadku prezydenta lub zakończeniu pracy na określonym stanowisku, może sobie go odkupić po rynkowej, aktualnej cenie.
Tak zrobiła niedawno Hillary Clinton, gdy po ustąpieniu ze stanowiska sekretarz stanu odkupiła z Archiwów sznur czarnych pereł podarowany jej w 2012 r. przez liderkę opozycji birmańskiej. Wartość upominku wyceniono na 970 dolarów.
W przypadku produktów ulegających zepsuciu, np. słodyczy i alkoholu, upominki takie przejmuje Secret Service. Co z nimi robi, dokładnie nie wiadomo. Wiadomo jednak, że na pewno nie trafiają do śmietnika.
Od A do Z
Ronald Reagan otrzymał w czasie swych kadencji aż 372 skórzane paski do spodni. Niektóre zwykłe, wiele bardzo pięknie wykonanych i ozdobionych. Podobnie było z siodłami, których wręczono mu tyle, że byłby w stanie wyposażyć w nie spory oddział jeźdźców. Wśród zagranicznych dygnitarzy postrzegany był jak kowboj, choć urodził się w Illinois i nawet podczas kariery filmowej z Dzikim Zachodem niewiele miał wspólnego.
W 1990 r. prezydent George H. W. Bush otrzymał w prezencie od rządu Indonezji Warana z Komodo. Potężna, mięsożerna i jadowita jaszczurka była sporym zagrożeniem dla prezydenckiego psa Millie, więc w Białym Domu długo miejsca nie zagrzała. Trafiła do ZOO w Cincinnati, gdzie przez kolejne 24 lata przyciągała miliony zwiedzających.
Wiele lat później, podczas prezydentury kolejnego z rodziny Bushów, George W., w Archiwum Narodowym zadzwonił telefon. Biały Dom prosił o odebranie prezentu, tym razem młodego szczeniaka przywiezionego przez prezydenta Bułgarii. Zarchiwizowanie psiaka i włożenie do drewnianej skrzyni nie wchodziło w rachubę. Pracownicy urzędu znaleźli więc dla niego zastępczy dom.
Prezydent Obama i jego rodzina również otrzymali mnóstwo podarunków. Była tam biała broń, zwykle ozdabiana szlachetnymi kamieniami, ekskluzywna odzież czy kosztowna biżuteria. Czasami upominki były naprawdę symboliczne, na przykład kiedy rządy Wielkiej Brytanii i Północnej Irlandii wspólnie podarowały Obamie woreczek soli morskiej, mały notatnik i cztery podstawki pod szklanki. Brunei próbowało tego samego wręczając prezydentowi USA komplet 12 świeczek i automatycznego pingwina do parzenia herbaty. Okazało się jednak później, że na Amazonie cena pingwina wynosi 9 dolarów. Sułtan Brunei więcej nie próbował wręczać nietypowych dla siebie prezentów i w kolejnych latach wydawał na nie znacznie więcej. Z kolei zmarły już Król Arabii Saudyjskiej, Abdullah, dosłownie zasypał kobiety prezydenta (Michelle i obydwie córki) biżuterią wartą kilka milionów dolarów. Podobnie jak pozostałe prezenty znajduje się ona w Archiwum Narodowym.
Jedne z bardziej oryginalnych upominków przekazał rząd Australii: ubezpieczenie na wypadek spotkania z krokodylem oraz deskę do surfingu z flagami przyjaźni i pieczęcią prezydencką na niebiesko-białym tle. By było jeszcze ciekawiej, desce towarzyszyła para czarnych, skórzanych butów.
Również do ciekawszych należy 5 calowa moneta wykonana ze srebra i ważąca kilogram, na której wyryto kalendarz Majów. Wręczono ją w 2012 r. na kilka tygodni przed zapowiadanym końcem świata...
Polskie akcenty
Niedawno Washington Post poświęcił sporo miejsca najlepszym i najgorszym prezentom wręczonym prezydentowi USA przez zagranicznych polityków. Wśród najlepszych, oprócz wspomnianej monety z Meksyku, znalazła się tradycyjna broń Maorysów przywieziona przez delegację Nowej Zelandii, zestaw do gry w szachy Bauhaus z Niemiec, kawa ze Sri Lanki w drewnianym pudełku wyściełanym czerwonym atłasem, czy pióro Waterman otrzymane z Polski, choć wyprodukowane we Francji.
Wśród najmniej oryginalnych upominków znaleźć można tablet Galaxy z Korei Płd., odtwarzacz mp3 z Singapuru, komplet płyt Blu-Ray z Rosji oraz, niestety, upominek z Polski z 2011 roku.
Był to okres, gdy na rynku gier komputerowych pojawiła się gra Wiedźmin 2 bazująca na książkach Andrzeja Sapkowskiego. Dobra, zyskująca szybko popularność, stworzona w Polsce. Problem w tym, że rząd w Warszawie wykorzystał okazję do promocji tego produktu, co było sporym nietaktem. Prezydent Obama otrzymał więc wszystkie materiały reklamowe, włączając w to siatkę z logo, a w niej płytę z grą, książkę z opisem gry, naklejki z nazwą gry, trzy złote monety z gry, wideo z reklamą gry, a nawet popiersie jednej z głównych bohaterek gry.
Przekazując prezent delegacja poinformowała, że to najlepsze, co Polska ma do zaoferowania. Sam upominek nie był zły, co zgodnie stwierdzili miłośnicy gier komputerowych, a nawet dziennikarze. Problem w tym, że zbyt mocno starano się wykorzystać prezydenta USA do promowania produktu, a to już wywołało raczej negatywne komentarze.
Znacznie lepiej przyjmowana jest Żubrówka, która dość często pojawia się wśród upominków wręczanych przez polskich polityków podróżujących po świecie. Amerykański Secret Service już kilka razy musiał przejąć butelki tego trunku wręczane prezydentom i jak na razie nikt z tego powodu nie narzeka.
Większość prezydenckich prezentów to jednak naczynia różnego rodzaju - wazy, flakony, puchary, kubki i kieliszki (zwykle w komplecie), a także ręcznie wyrabiane dywaniki, chusty, czy szale. Zwykle widnieje na nich podobizna prezydenta USA lub kraju pochodzenia podarunku. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat przedmiotów w tych kategoriach uzbierało się kilka tysięcy. Żaden z nich nie trafia jednak do stałego wyposażenia w Białym Domu, a raczej od razu do zamkniętych skrzyń w magazynie.
Uważaj, co dajesz
Niektóre prezenty wywołują poważne kłopoty w kraju, z którego pochodzą. Tak było w przypadku premiera Camerona, który przed olimpiadą organizowaną w 2012 r. w Wielkiej Brytanii odwiedzając Waszyngton sprezentował Obamie stół do ping ponga. Wart prawie 900 dolarów, wyprodukowany przez firmę Dunlop, specjalnie udekorowany flagami obydwu krajów i z dedykacją wygrawerowaną na obrzeżu. Przekazując niecodzienny prezent premier zwrócił uwagę, że powstały w 1886 r. Dunlop jest prawdziwie brytyjską kompanią operująca w ponad 70 krajach. Sęk w tym, ze stół zrobiony był w Chinach. Wybuchła wrzawa, w Anglii oczywiście, bo prezent Obamy był produkcji amerykańskiej. Wręczając nowoczesny grill o nazwie Braten 100 series prezydent USA nie omieszkał podkreślić, że każda jego część to rodzima produkcja. Rzeczywiście, wart ponad 3,000 dolarów został ręcznie wykonany w firmie Engelbrecht Grills and Cookers z miasteczka Paxton w naszym stanie Illinois. Wyjątkowości nadawały mu wygrawerowane flagi obydwu krajów i prezydencka pieczęć na wieku.
Nie zawsze jednak prezenty amerykańskich prezydentów były tak trafione jak ten. Do dziś Anglicy nie mogą wybaczyć Obamie zestawu 25 filmów na DVD, jakie otrzymał jeszcze premier Gordon Brown. Choć komplet zawierał teoretycznie najlepsze produkcje Hollywood, to upominek ten uznano za słaby, bez wyobraźni i dostępny w każdym sklepie wysyłkowym.
Należy jednak dodać, że wyborem i przygotowaniem upominków wręczanych przez prezydenta USA zagranicznym gościom i gospodarzom zajmuje się kto inny, zwykle ludzie od protokołu dyplomatycznego. Czasami prezydent coś zasugeruje, jednak nie on ma tu najwięcej do powiedzenia.
Każdy prezent wręczany przez prezydenta Stanów Zjednoczonych musi być rodzimej produkcji. Taką instrukcję zawarto w przepisach regulujących spotkania z zagranicznymi dostojnikami.
W związku z tym zawsze popularne były srebrne przedmioty z Tiffany i szkło z firmy Steuben. Prezydent Clinton miał nawet specjalnie zaprojektowane srebrne naczynia do ozdabiania donic kwiatowych, które wręczał swoim gościom.
Ponieważ prezenty wręczane amerykańskim prezydentom stawały się coraz droższe i ekskluzywne, zwłaszcza te od arabskich szejków, w 1966 r. wprowadzono limit wartości dla przedmiotów, jakie mogli oni zatrzymać. W tej chwili to 375 dolarów. Chodziło o to, by ewentualna wartość prezentu nie wpłynęła na wzajemne stosunki. Nie wyglądało bowiem dobrze, gdy prezydent USA musiał przyjąć luksusowy samochód, jacht, czy pełnokrwistego konia wyścigowego.
Oczywiście prezydenci otrzymują upominki nie tylko od zagranicznych gości. Bardzo wiele, może nawet większość, od współobywateli. Niektórzy robią to z sympatii, inni oczekując określonych korzyści. W dawnych czasach były one mniej wartościowe, wręcz symboliczne. Na przykład Thomas Jefferson od kościoła Baptystów z Massachusetts dostał w 1802 r. ser. Nie byle jaki, bo ważący ponad 1,200 funtów. Miesiąc trwał jego transport do Waszyngtonu, gdzie przekazany został Jeffersonowi dokładnie w Nowy Rok. Polityk jednak nie przyjmował darmowych prezentów, uparł się więc i zapłacił za ser 200 dolarów.
John F. Kennedy otrzymał kiedyś pestkę z brzoskwini, w której artysta wyrzeźbił podobiznę prezydenta. Harry Truman dostał na urodziny salę do gry w kręgle. Nie grał dużo, więc z Białego Domu przeniesiono ją do innego budynku federalnego, gdzie podobno służy pracownikom do dziś.
Po przejściu prezydenta na emeryturę wszystkie znajdujące się w Archiwum Narodowym prezenty otrzymane podczas pełnienia kadencji przenoszone są do biblioteki jego imienia. Dopiero wtedy obdarowany może je wykupić. Pozostałe, czyli zdecydowana większość pozostają tam skatalogowane i zwykle ukryte w drewnianych skrzyniach z odpowiednim numerem. Tylko niektóre wystawiane są na pokaz publiczny, te o wyjątkowej wartości artystycznej lub historycznej.
Na podst. Washington Post, The Atlantic, telegraph.co.uk, Wikipedia, CNN
opr. Rafał Jurak