14 marca 2019

Udostępnij znajomym:

Cały świat już wie to, co do niedawna było wiedzą dostępną wtajemniczonym: Jeśli nie stać cię na legalny zakup miejsca na elitarnym uniwersytecie amerykańskim dla niezbyt uzdolnionego dziecka, zawsze możesz dokonać tego łamiąc prawo. Prokuratura poinformowała w tym tygodniu o dziesiątkach gwiazd filmowych, biznesmenów i innych osób dysponujących sporym majątkiem, które płaciły setki tysięcy w łapówkach za przyjęcie swych pociech na studia, często bez ich wiedzy.

To, że system przyjmowania do prywatnych szkół wyższych w USA nie jest w pełni merytokratyczny, nikogo chyba nie zaszokowało. Dlatego nazywanie niedawnych rewelacji FBI skandalem niektórych nieco razi. Wszak od dawna znane były sposoby, legalne – warto dodać, kupowania miejsca w elitarnych uczelniach dla osób, które nie potrafią sprostać regularnym wymaganiom.

Zacznijmy jednak od tego, że dla wielu rodziców umieszczenie dzieci w elitarnych uczelniach ma bardzo, ale to bardzo wielkie znaczenie, bo już na starcie pozwala im lepiej ustawić się w życiu. Z tego powodu gotowi są przekazywać setki tysięcy dolarów w łapówkach i zaangażować w nieprawdopodobne przekręty, byle tylko ich dzieciak dostał się na Harvard, Princeton czy Uniwersytet Południowej Kalifornii.

Prawdę mówiąc, to niewiele dowodów przemawia za tym, iż edukacja na elitarnym uniwersytecie jest lepsza niż w mniej prestiżowej szkole. W rzeczywistości coraz więcej faktów świadczy o tym, że w wielu przypadkach może być odwrotnie. Prawdziwa wartość dyplomu z Harvardu w mniejszym stopniu wynika z tego, co dzieje się podczas zajęć, a w większym ze znajomości zawieranych poza nimi. W końcu uczęszcza tam śmietanka społeczna i finansowa.

Z drugiej strony dla dzieci elit, posiadających duże pieniądze i szerokie kontakty, znajomości te są osiągalne bez konieczności uczęszczania do najlepszych szkół. Po co więc wydawać wielkie pieniądze lub łamać prawo dla czegoś, co i tak się posiada?

Odpowiedź może być tylko jedna:

Chodzi o status

Dla ludzi posiadających już pieniądze potwierdzeniem statusu jest wykształcenie zdobyte w elitarnej uczelni. Jeśli nie dla siebie, to dla dziecka, bo to swego rodzaju legitymacja potwierdzająca obok majątku również wartość niemierzoną w dolarach.

Kiedy przed wielu laty Stany Zjednoczone zaczęły stosować testy podczas przyjęć na studia, chodziło o otworzenie drzwi lepszych uczelni również przed pochodzącymi z nizin społecznych i majątkowych najzdolniejszymi uczniami. Pozostawiono jednak kilka furtek i tylnych wejść dla tych, którzy z testami nie radzili sobie najlepiej, ale byli w stanie wkupić się w łaski władz uczelni.

Tak powstało „legacy admission”, funkcjonujący jedynie w USA i niespotykany nigdzie indziej – przynajmniej oficjalnie - preferencyjny system przyjmowania na studia dzieci spokrewnionych z byłymi absolwentami tych placówek. W niektórych trzeba być synem lub wnukiem zasłużonego absolwenta, w innych wystarczy daleki krewny.

O jakich zasługach mowa?

Przede wszystkim finansowych.

Były absolwent może przekazać na rzecz uczelni duże pieniądze, sfinansować powstanie nowego skrzydła budynku, zainwestować w bibliotekę, itd. Dzięki temu ktoś z nim spokrewniony mimo słabszych wyników na testach i gorszych osiągnięć w nauce ma zapewnione miejsce na uczelni. System jest całkowicie legalny i wymaga jedynie sporych nakładów finansowych. Druga metoda to stypendia sportowe, które również są w stanie zapewnić przyjęcie w poczet studentów i również bardzo często przyznawane są dzieciom najbogatszych, których po prostu stać na najlepszych trenerów czy korepetytorów.

Skandal, jaki wybuchł w tym tygodniu, odsłania jeszcze inne oblicze korupcji na elitarnych uczelniach. Pokazuje, że wcale nie trzeba budować nowych skrzydeł biblioteki, czy wynajmować najlepszych trenerów. Wystarczy znać właściwych ludzi i wiedzieć, komu wręczyć odpowiednią łapówkę.

Opisana przez FBI i prokuraturę afera obejmuje kilkanaście najbardziej znanych uczelni w USA, w tym należące do tzw. Ivy League oraz kilka z innych części kraju, między innymi: Yale, Georgetown, Stanford, UCLA, Uniwersytet Południowej Kalifornii i Uniwersytet w Teksasie. Osobą nadzorująca proceder był William Rick Singer, który za pośrednictwem prowadzonej przez siebie firmy - Edge College & Career Network - pomagał rodzicom w umieszczaniu dzieci na elitarnych uniwersytetach.

Jego klientami byli najczęściej aktorzy z Hollywood i biznesmeni. We wtorek, podczas konferencji prasowej, poinformowano o kilkudziesięciu osobach zaangażowanych w proceder, w tym ponad 30 rodzicach, kilkunastu trenerach, a także grupie pracowników firmy należącej do Singera.

Co ciekawe, podobno większość przyjmowanej na studia młodzieży nie zdawało sobie sprawy z machlojek swych rodziców i nie miało pojęcia, iż przyjęcie do elitarnej szkoły zawdzięczają podrobionym wynikom testów lub sfałszowanym dokumentom. Na razie nie wiadomo też, jaka będzie ich przyszłość. Trudno jednak sobie wyobrazić, by po ogłoszeniu afery, dokonaniu serii aresztowań, pozwolono tym młodym ludziom kontynuować naukę.

Wróćmy jednak do samej afery. W ujawnionych dokumentach sądowych znaleźć można informację, iż zamożni rodzice – wśród nich znani, jak aktorki Felicity Huffman oraz Lori Loughlin, a także mąż tej drugiej, projektant mody Mossimo Giannulli, mieli przekazywać łapówki w wysokości setek tysięcy, a często milionów dolarów w zamian za przyjęcie ich dzieci do elitarnych uczelni amerykańskich. Suma przekazanych przez wszystkich rodziców pieniędzy wynosi ok. 6 i pół miliona dolarów, za co grożą im kary więzienia.

Jak to robiono

William Rick Singer przyznał się do stawianych mu zarzutów i potwierdził, iż działał na dwa sposoby. W pierwszym opłacał osoby zdające testy SAT lub ACT w imieniu dzieci swych klientów. Druga metoda polegała na opłacaniu trenerów na uczelniach, którzy przyjmowali uczniów na sportowe stypendia na podstawie kompletnie sfabrykowanych życiorysów. Niektóre zawierały podrobione w programie Photoshop zdjęcia młodzieży uprawiającej czynnie różne sporty wraz z opisem zdobytych tytułów i medali, gdy w rzeczywistości nie miały z nimi w przeszłości niemal żadnego kontaktu. Przykładem może być trenerka piłki nożnej z Yale, która przyjęła 400 tys. dolarów łapówki w zamian za przyjęcie w poczet swych rekrutów dziewczyny, która nigdy nie brała udziału w meczu.

Nie jest to przestępstwo pozbawione ofiar. Bo opłacani studenci zajmowali miejsca dobrze przygotowanych, zdolnych, ale nieposiadających odpowiednich zapasów gotówki młodych ludzi, którzy odrzucani byli przez osoby zajmujące się naborem. Co wielu zainteresowanych problemem przedstawicieli edukacji przeraża, to fakt, iż system przyjmowania uczniów na wyższe uczelnie nie spełnia podstawowych norm i wymogów cywilizowanego kraju.

„Kiedy prokuratorzy poinformowali o zarzutach postawionych dziesiątkom hollywoodzkich celebrytów i innym, majętnym ludziom, to tak naprawdę zobaczyliśmy kulminację bardzo subtelnego procederu, który trwał od dziesięcioleci” – uważa Richard Kahlenberg, który od lat studiuje i krytykuje system naboru szkolnego w USA.

“Każdego roku absolwenci różnych uczelni pomagają finansowo swym alma mater spodziewając się w zamian specjalnego traktowania dla swych dzieci lub dalszej rodziny” – mówi Kahlenberg – „Bardziej elegancka forma łapówki jest legalna i mile widziana. Mało tego, darczyńcy mogą ja sobie w całości odpisać od podatku”.

Akcja afirmatywna dla najbogatszych

Słynne przykłady takiej działalności, czyli systemu „legacy admission”, dotyczą rodziny urzędującego prezydenta.

Gdy we wtorek wybuchła afera z łapówkami na uczelniach, Donald Trump Jr., czyli jeden z synów prezydenta, próbował za pomocą Twittera wytknąć to śmietance Hollywood. Dość szybko autor książki biograficznej o Donaldzie Trumpie i dziennikarz Bloomberga, Tim O`Brien przypomniał mu, że w latach 90. jego ojciec przekazał na rzecz uczelni biznesowej Wharton przy Uniwersytecie w Pensylwanii ok. 1.5 mln dolarów, po czym w 1996 i 2000 r. on i jego siostra, Ivanka, przyjęci zostali tam w poczet studentów. Zresztą inni dziennikarze przypomnieli, że sam prezydent został przyjęty do tej szkoły dzięki znajomościom swego brata. Przypomniano również, że Jared Kushner, czyli zięć prezydenta, przyjęty został na Harvard po tym, jak jego ojciec ofiarował uczelni 2.5 mln. dolarów w 1998 r.

Przyjmowani w ramach tego systemu stanowią dziś ok. 14 proc. studentów pobierających naukę na Harvardzie. Jaki odsetek stanowią przyjęci dzięki nielegalnym łapówkom i podrabianym dokumentom, nie wiadomo. Oblicza się, że dzieci zamożnych absolwentów uczelni mają pięciokrotnie większe szanse na pomyślne rozpatrzenie podania o przyjęcie, niż ci, którzy nie posiadają żadnych związków ze szkołą. Oczywiście nie wszyscy zawsze przekazują pieniądze, czasami zasłużeni są w inny sposób. Zdecydowana większość absolwentów elitarnych szkół, jeśli nawet nie jest majętna, to posiada inne wartości, choćby kontakty, przydatne władzom uczelni, które można wykorzystać jako kartę przetargową w rozmowach na temat naboru.

Dane z Harvardu są częściowo znane, gdyż kilka lat temu opublikowane zostały w wyniku pozwu wytoczonego tej uczelni. Jak te liczby mają się w porównaniu do innych szkół, trudno powiedzieć, podejrzewa się jednak, iż są podobne.

W najlepszych szkołach system przyjmowania studentów w ramach stypendiów sportowych nazywany jest przez znawców tematu akcją afirmatywną dla najbogatszych. Posłużmy się jeszcze raz przykładem Harvardu. Aż 70 proc. młodych sportowców, którzy zaliczą zaledwie cztery z sześciu wymaganych przez szkołę kwalifikacji, przyjmowanych jest w poczet studentów. W przypadku zwykłych uczniów, którzy nie starają się o sportowe stypendium, przy takich samych wynikach przyjmowane jest zaledwie 0.076 proc. Badania wykazały, iż zdecydowana większość kandydatów na stypendia sportowe pochodzi z zamożnych, białych rodzin, które stać na dobre przygotowanie sportowe kandydata. W efekcie aż 40 proc. białych studentów Harvardu przyjętych zostało do tej uczelni na podstawie znajomości z byłym absolwentem lub poprzez sportowe stypendium.

Łapówkarstwo i oszustwa w procesie rekrutacyjnym na studia szokują. Ale w opinii wielu osób zajmujących się tematem, w równym stopniu powinny szokować dane na temat niektórych legalnych metod, z jakich korzystają zamożni i wpływowi.

Na podst. NYT, theweek, theatlantic, Wikipedia, thecrimson,
opr. Rafał Jurak

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor