----- Reklama -----

Rafal Wietoszko Insurance Agency

06 marca 2018

Udostępnij znajomym:

Funkcjonariusze chicagowskiej policji, którzy mieli na swoim koncie różnego rodzaju wykroczenia, przez lata unikali kar, ponieważ władze straciły kontrolę nad tymi sprawami - wynika z dziennikarskiego dochodzenia Chicago Tribune.

Sprawa dotyczy na przykład policjanta, który bił żonę, także policjantkę, i groził kradzieżą jej pistoletu, ale mimo to pracował bez poniesienia jakiejkolwiek kary przez osiem lat od incydentu. Inny funkcjonariusz, który wykorzystał swoją pozycję, aby nękać byłą żonę, też pozostawał w służbie bez konsekwencji dyscyplinarnych.

Podobnie było w co najmniej 14 przypadkach, chociaż urzędnicy wydziału dyscyplinarnego chicagowskiej policji nie zaprzeczają, że takich spraw może być więcej. Dopiero po tym, jak dziennikarze Chicago Tribune zaczęli zadawać pytania, urzędnicy zdali sobie sprawę z istnienia problemu.

Przedstawiciele niezależnej policyjnej agencji (Independent Police Review Authority - IPRA), która zajmuje się nieprawidłowościami w pracy funkcjonariuszy, twierdzą, że nie ma systemu sprawdzania spraw po ich zakończeniu i przekazaniu do departamentu policji w celu przeglądu.

"Naszym priorytetem jest stworzenie systemu, dzięki któremu nie będzie tego problemu" - powiedziała Mia Sissac.

Departament policji obecnie opracowuje plan elektronicznej ewidencji spraw dotyczących wykroczeń funkcjonariuszy. Sprawy dyscyplinarne były przechowywane do tej pory w kartotekach, co utrudnia szybkie ich sprawdzenie.

"Mimo ogromnych postępów dokonanych w ubiegłym roku, zdajemy sobie sprawę, że nadal trzeba zrobić więcej w zakresie spraw dyscyplinarnych" - przyznał rzecznik chicagowskiej policji, Frank Giancamilli.

Funkcjonariusz Maurice Anderson miał zostać zawieszony w obowiązkach i to dwa razy, za napaść na żonę. W pierwszym przypadku, który miał miejsce w październiku 2008 r., Anderson pobił żonę, też funkcjonariuszkę chicagowskiej policji Sharitę Lewis, po tym, jak oskarżyła go o prowadzenie rozmowy w piwnicy w ich domu z inną kobietą. Anderson popchnął ją na ścianę, uderzył, w tym w twarz, i dusił.

9-letni syn kobiety wezwał policję. "Mój tata bije moją mamę" - powiedziało dziecko, wynika z zapisu rozmowy z operatorem numeru 911. "Musicie tu jak najszybciej przyjechać”. Z przeprowadzonej obdukcji wynika, że kobieta miała liczne zadrapania i siniaki na szyi oraz obrzęk twarzy.

Anderson, funkcjonariusz z 19-letnim stażem w policji, przyznał, że doszło do gwałtownej kłótni z żoną, ale powiedział, że nigdy jej nie zaatakował - wynika z jego zeznań złożonych przed IPRA. "To się nigdy nie zdarzyło" - zapewniał - "Nigdy jej nie dotknąłem".

Po zbadaniu tej sprawy IPRA uznała, że zeznania jego żony, funkcjonariusz Lewis, były wiarygodne. Stwierdzono, że Anderson kłamał i początkowo zasugerowano, że powinien zostać zwolniony. Takie były rekomendacje z 2012 roku.

Do czasu przeanalizowania sprawy przez osoby na wyższych stanowiskach w departamencie policji, zalecenie IPRA dotyczące zwolnienia zostało odrzucone. Ówczesny komendant policji, Garry McCarthy, zażądał 45-dniowego zawieszenia funkcjonariusza Andersona. IPRA zgodziła się.

Sprawa dotarła do zarządu chicagowskiej policji, który potwierdził zawieszenie Andersona, ale jego długość skrócił do 30 dni, podkreślając, że funkcjonariusz był nagradzany i nie miał wcześniej żadnych innych tego typu skarg.

Mimo upływu ponad dwóch lat od tego orzeczenia i ponad ośmiu lat od incydentu, funkcjonariusz nie został odsunięty od służby. Anderson jednocześnie złożył apelację od kary w 2014 r.

IPRA poinformowana o sprawie przez dziennikarzy "Chicago  Tribune" przesłała dokumentu do CPD w dniu 29 grudnia, by departament policji ustalił, kiedy zawieszenie wejdzie w życie.

Funkcjonariusz Lewis, która rozwiodła się z Andersonem, myślała, że jej były mąż został ukarany dawno temu, o tym, że tak się nie stało dowiedziała się dopiero od dziennikarza "Chicago Tribune". Sam Anderson nie odpowiedział na prośbę o komentarz.

Kobieta dobrze pamięta jeszcze jeden incydent z lipca 2009 roku. Funkcjonariuszka nie mogła znaleźć służbowej broni, a kilka godzin wcześniej jej mąż odgrażał się, że zabierze jej pistolet. Była wtedy na posterunku w Home Square, kiedy jej mąż zadzwonił. "Pracuj teraz bez swojego pistoletu" - mówił.

Spotkali się w policyjnej szatni, gdzie podczas kłótni Anderson wielokrotnie uderzył ją w twarz, szyję, plecy i klatkę piersiową - wynika z jej zeznań złożonych dla IPRA, prawie rok po incydencie.

Anderson z kolei zeznał, że żona zablokowała drzwi od szatni, aby nie mógł jej opuścić, po czym uderzyła go w głowę "srebrnym przedmiotem" i spoliczkowała. Mówił, że próbował się bronić i wtedy uderzył ją w klatkę piersiową.

Lewis została zabrana przez karetkę do szpitala. Policyjne małżeństwo zostało tymczasowo zawieszone w obowiązkach służbowych.

Cztery lata później, w sierpniu 2013 r., IPRA stwierdziła, że dopuścili się przemocy fizycznej wobec siebie, a Anderson ukradł pistolet żony. Lewis została zawieszona na dwa dni, a Anderson zakwestionował swoje 10-dniowe zawieszenie w obowiązkach. Kara została podtrzymana, jednak - jak dowiedzieli się w tym miesiącu dziennikarze Chicago Tribune - Anderson odbył 10-dniowe zawieszenie, ale nie tracąc żadnego dnia pracy.

Sprawa Andersona pokazuje jasno, że zalecenia IPRA dotyczące kary to dopiero początek procesu dyscyplinarnego. Rekomendacje muszą przeanalizować oficerowie departamentem policji, którzy sprawują kontrolę nad przełożonymi i to oni decydują, czy zgadzają się z zaleceniem IPRA.

Sami funkcjonariusze mają potem wiele możliwości zaskarżenia decyzji w departamencie nadzoru skarg i sporów zajmującym się naruszeniami zbiorowych umów zatrudnienia policjantów.

Od 2007 r. do 2015 r. IPRA utrzymała jedynie około 4 procent skarg, które trafiły do przeglądu departamentu policji - wynika z ustaleń dziennikarzy Chicago Tribune.

Luki w systemie potwierdza sprawa innego chicagowskiego policjanta, Michaela Clemonsa, który nie poniósł żadnych dyscyplinarnych konsekwencji i spokojnie pracował przez siedem lat po tym, jak jego żona, TuWanda Clemons, złożyła skargę przeciwko niemu w 2010 roku po otrzymaniu od niego szeregu niepokojących wiadomości tekstowych. Złożyła również prośbę o sądowy zakaz zbliżania się do niej.

Kobieta przeprowadziła się do Albuquerque, w stanie Nowy Meksyk, by być z dala od swojego byłego męża. W rozmowie telefonicznej z przedstawicielem IPRA Clemons wyjaśniła, że była przez niego podsłuchiwana i śledzona. Zainstalował na komputerze oprogramowanie do nagrywania, a w jej samochodzie zainstalował urządzenie z GPS do śledzenia; a także włamał się do jej skrzynki mailowej i telefonu. Wysyłał jej wiadomości z pogróżkami.

Po zapoznaniu się ze sprawą IPRA orzekła w marcu 2014 r., że Michael Clemons z 22-letnim stażem w chicagowskiej policji, nie zamierzał realizować pogróżek, ale wykorzystał stanowisko, aby wyszukać akta żony i jej znajomych. Agencja zaleciła trzydniowe zawieszenie w obowiązkach służbowych. Przełożeni Clemonsa, pod kierownictwem ówczesnego komendanta Garry'ego McCarthy'ego, zaostrzyli karę do 15 dni zawieszenia.

W listopadzie 2015 r. zapowiedział, że złoży odwołanie od kary. I chociaż nigdy tego nie zrobił, IPRA czekała na jej rozpatrzenie, a dzięki temu Clemons uniknął zawieszenia, aż do czasu kiedy sprawa powróciła, po tym jak zainteresowali się nią dziennikarze Chicago Tribune. Clemons użył dodatkowych godzin pracy tzw. comp time na poczet zawieszenia. IPRA zamknęła sprawę w ub. środę. 

JT

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor