Po ponad roku planowania, oczy całej Ameryki zwrócone były w tym tygodniu na Chicago, gdzie odbyła się Narodowa Konwencja Partii Demokratycznej (Democratic National Convention - DNC). To jedno z najważniejszych wydarzeń w politycznym kalendarzu, gdzie demokraci zbierają się, by oficjalnie nominować swoich kandydatów na prezydenta i wiceprezydenta. W ubiegłym miesiącu konwencję republikańską gościło Milwaukee w Wisconsin.
Tegoroczna konwencja demokratów ma szczególne znaczenie ze względu na niedawną, niespodziewaną zmianę na stanowisku głównego kandydata - Harris zastąpiła ustępującego Bidena.
Czterodniowe wydarzenie, trwające od poniedziałku 19 sierpnia do czwartku 22 sierpnia, ściągnęło do Wietrznego Miasta tysiące delegatów, gości, przedstawicieli mediów i wolontariuszy.
Choć współczesne konwencje partyjne mają bardziej ceremonialny i promocyjny charakter niż w przeszłości, to wciąż odgrywają ważną rolę w procesie wyborczym. Jak podkreśla demokratyczny konsultant Robert Shrum, przemówienie kandydata podczas przyjmowania nominacji to okazja na bezpośredni kontakt z wyborcami poza reklamami telewizyjnymi. To także szansa na zaprezentowanie szczegółowych planów i celów, do których wyborcy będą się później odnosić w trakcie kampanii.
Narodowa Konwencja Demokratów zakończyła się w czwartek przyjęciem nominacji przez Kamalę Harris, która wygłosiła na koniec swoje oczekiwane przez wyborców przemówienie akceptacyjne. Wcześniej tego dnia przemawiali między innymi gubernator Michigan Gretchen Whitmer, gubernator Karoliny Północnej Roy Cooper, lider ruchu na rzecz praw obywatelskich Al Sharpton i Randi Weingarten, prezydent American Federation of Teachers.
W środę nominację partii na kandydata na wiceprezydenta przyjął gubernator Minnesoty, Tim Walz, określając to „największym zaszczytem w jego życiu”. Na scenie w United Center pojawiło się wielu demokratycznych polityków, w tym urzędujący prezydent Joe Biden i pierwsza dama Jill Biden, były prezydent Barrack Obama oraz była pierwsza dama Michelle Obama, były prezydent Bill Clinton oraz Hillary Clinton, gubernator Illinois JB Pritzker, senator Chuck Schumer czy lider mniejszości w Izbie Reprezentantów Hakeem Jeffries.
Ewolucja konwencji partyjnych w USA
Kilkadziesiąt lat temu wyglądały zupełnie inaczej niż dziś. Były to zjazdy, na których kluczowi gracze polityczni, wpływowi sponsorzy i delegaci spotykali się, by wybrać i oficjalnie nominować kandydatów na prezydenta i wiceprezydenta.
Wszystko zmieniło się w 1980 roku. Od tego czasu konwencje mają na celu już nie tyle wybór, co raczej reklamę wcześniej wyłonionego podczas prawyborów kandydata. Czterodniowe zjazdy to teraz okazja do zaprezentowania się wyborcom i swoisty "casting" na rolę przywódcy kraju.
Jak podkreśla historyk polityki Julian Zelizer z Uniwersytetu Princeton, jeszcze przed 1970 rokiem prawybory w poszczególnych stanach nie miały tak wielkiego znaczenia. Konwencje zaczynały się z udziałem kilku potencjalnych kandydatów, którzy starali się pozyskać sympatię liderów partyjnych, licznych koalicji i stanowych delegacji. Czasami konieczne było przeprowadzenie wielu głosowań, by ostatecznie wyłonić oficjalnego kandydata, co wiązało się z negocjacjami dotyczącymi osoby mającej zająć fotel wiceprezydenta.
Najdłuższa konwencja w historii USA odbyła się w 1924 roku, gdy demokraci w Nowym Jorku obradowali aż 16 dni i potrzebowali 103 głosowań, by wyłonić kandydata na prezydenta - Johna W. Davisa. Ostatnia "otwarta" i "sporna" konwencja republikanów miała miejsce w 1976 roku, gdy Gerald Ford bronił się przed wyzwaniem Ronalda Reagana. Podobny przebieg miała konwencja demokratów w 1980 roku, gdy Ted Kennedy próbował odebrać delegatów Jimmy'emu Carterowi.
Od tamtej pory konwencje stały się w dużej mierze ceremonialne, a kandydaci są już de facto wybierani w prawyborach, co zresztą podkreśla demokratyczny konsultant Robert Shrum. Długie, czterodniowe zjazdy to teraz tylko okazja do zaprezentowania się wyborcom i wstępny "casting" do roli przywódcy kraju.
Konwencje jak pikniki
Choć konwencje partyjne wciąż odgrywają ważną rolę w procesie wyborczym, to według wielu obserwatorów polityki, ich charakter stał się bardziej rozrywkowy niż merytoryczny. Baloniki i konfetti, śmieszne nakrycia głowy, kolorowe znaczki, chwytliwe slogany, filmy biograficzne oraz liczne, z góry przygotowane przemówienia - to wszystko sprawia, że konwencje bardziej przypominają starannie wyreżyserowany, kolorowy piknik niż zjazd poważnych polityków przygotowujących się do rządzenia krajem.
Zdaniem wielu specjalistów, podczas konwencji kandydat ma najlepszą okazję do szczegółowego opisania swoich planów i celów, do których wyborcy mogą później odnosić się w trakcie kampanii.
Konwencje to także obrady partii, podczas których delegaci zajmują się zarówno symbolicznymi, jak i ważnymi sprawami, takimi jak program, obowiązujące zasady czy oficjalne wręczenie nominacji. Choć ich charakter zmienił się znacząco w ostatnich dekadach, konwencje wciąż stanowią istotny element amerykańskiego procesu wyborczego.
W tym roku nieco poważniej
Tegoroczna konwencja demokratów w Chicago ma nieco większy ciężar merytoryczny niż w ostatnich latach. Nominacja Kamali Harris na kandydatkę na prezydenta jest bowiem wydarzeniem historycznym, a wyborcy z niecierpliwością będą oczekiwać, by kandydaci przedstawili swoje plany i programy.
Najnowsze sondaże wyborcze
Choć średnie dane z całego kraju zestawione przez portal FiveThirtyEight wskazują, że Harris ma 2,8 punktu procentowego przewagi nad Trumpem, a najnowszy sondaż firmy Morning Consult, obejmujący ponad 11,5 tys. zarejestrowanych wyborców, pokazuje nawet 4-punktową przewagę Harris (48% do 44% dla Trumpa), to niczego to nie przesądza.
Kluczowa w tym wyścigu będzie mobilizacja niezależnych wyborców, z których 1 na 10 deklaruje chęć głosowania na kandydata trzeciej partii, Roberta F. Kennedy'ego Jr. Jeśli Kennedy'emu nie uda się utrzymać wysokiego poparcia, może to pomóc Harris w budowaniu przewagi wśród tej grupy.
Sondaże pokazują, że republikanie wciąż są postrzegani jako partia lepsza w radzeniu sobie z kluczowymi kwestiami, takimi jak gospodarka, inflacja, miejsca pracy czy bezpieczeństwo. Demokraci mają przewagę jedynie w kwestii opieki zdrowotnej. Co ciekawe, około 1 na 4 republikanów wolałoby powierzyć demokratom rozwiązanie takich problemów, jak zmiana klimatu czy kwestie społeczne, np. prawa osób LGBTQ+.
Istotne różnice widoczne są również w podziale na płeć. Sondaż CBS/YouGov wskazuje, że mężczyźni chętniej wspierają Trumpa, a kobiety - Harris. Harris cieszy się największym poparciem wśród młodych wyborców, kobiet i Afroamerykanów, choć traci część przewagi wśród białych wyborców z wyższym wykształceniem w porównaniu do Bidena.
W kluczowych stanach wahających się (Arizona, Georgia, Michigan, Nevada, Karolina Północna, Pensylwania i Wisconsin) Harris prowadzi w 6 z 7 stanów, z wyjątkiem Nevady, gdzie republikanie utrzymują przewagę. Jest to znaczna zmiana w porównaniu do maja, gdy to Trump prowadził w sześciu stanach, a w Wisconsin remisował. Jednak mimo to jest to przewaga mniejsza niż ta, jaką 4 lata temu posiadał tam Biden, który wygrał je bardzo niewielką różnicą głosów. Pamiętać też należy, że w 2016 roku sondaże wskazywały na zdecydowaną przewagę Hillary Clinton, po czym wybory zakończyły się zwycięstwem Donalda Trumpa.
Podsumowując, choć Harris nieznacznie wyprzedza Trumpa w sondażach ogólnokrajowych, kluczowa będzie mobilizacja elektoratu i wynik w wahających się stanach, które zadecydują o zwycięstwie w wyborach.
rj