Oto ciekawostka: kraj, w którym ponad połowa eksportu to ropa naftowa, ma jednocześnie najwyższy w świecie odsetek rejestracji nowych samochodów elektrycznych. W Norwegii w 2023 roku aż 82.4% wszystkich nowych pojazdów stanowiły EV, a w styczniu tego roku było to już 92.1%. Dla porównania: w USA liczba zarejestrowanych w 2023 roku EV stanowiła 7.6% rynku, a w Polsce było to 6%.
Ten szokujący wynik możliwy jest właśnie dzięki pieniądzom ze sprzedaży ropy, a także akcji nieposłuszeństwa obywatelskiego w latach 80. oraz bardzo popularnemu (któż o nich nie słyszał) zespołowi norweskiemu a-ha.
Światowy lider
W świecie, w którym transport odpowiada za około 20% emisji CO2 , Norwegia stała się liderem pod względem wykorzystania samochodów elektrycznych. Celem jest osiągnięcie 100% sprzedaży w 2025 roku. W innych krajach wynik w granicach 6-15% uznawany jest za bardzo dobry, a przejęcie połowy rynku do połowy lat 30. tego wieku byłoby uznane w większości państw za sukces.
Zaczęło się od Fiata Panda na zamówienie
Tak więc ponad 90% nowych samochodów sprzedawanych w Norwegii to obecnie elektryki. A wszystko zaczęło się od kilku gwiazd muzyki pop, które w latach 80. jeździły zbudowanym na zamówienie i sprowadzonym do kraju Fiatem Pandą.
Miasto Stavanger, będące stolicą ropy naftowej, położone w południowo-zachodniej części kraju odegrało kluczową rolę we wdrażaniu zerowej emisji. Już w 1994 r. wypróbowano tam autobusy elektryczne. W 1998 r. miasto wzięło udział w europejskim badaniu transportowych pojazdów elektrycznych (EV). W 2009 roku było to pierwsze skandynawskie miasto, w którym miało miejsce odbywające się teraz dwa razy w roku Sympozjum Pojazdów Elektrycznych.
Jest to również rodzinne miasto Haralda Nilsa Røstvika, architekta, obecnie emerytowanego profesora planowania na Uniwersytecie w Stavanger, który wraz z trójką przyjaciół, podobnie jak on dbających o środowisko naturalne, w 1989 r. sprowadził samochód elektryczny, prawdopodobnie pierwszy w kraju.
Był to przerobiony Fiat Panda - po wyjęciu tylnych siedzeń udało się pomieścić ogromny zestaw akumulatorów. Ładowanie trwało kilka dni i pozwalało na przejechanie zaledwie 30 – 40 kilometrów.
Kumplami profesora byli Frederic Hauge, działacz na rzecz środowiska, oraz Morten Karket i Magne Furuholmen z zespołu a-ha (tego od wielkich przebojów, jak Take On Me, Sun Always Shines On Tv, Stay On These Roads i wielu innych..).
„Chcieliśmy zrobić coś dla ludzkości” – wspomina w rozmowie z The Guardian Røstvik.
na zdjęciu: Morten Harket, Harald Røstvik, Frederic Hauge i Magne Furuholmen przed pierwszym samochodem elektrycznym w Norwegii. źródło: Flickr/Bellona Foundation
Kampania obywatelskiego nieposłuszeństwa
Na początek jeżdżąc swoją Pandą po płatnych drogach wokół Oslo nie płacili za przejazdy.
„To był samochód niezanieczyszczający środowiska, więc nie powinien być obciążany opłatami” – wspomina Røstvik.
Publicznie przedstawili więc listę żądań mających zachęcić do korzystania z samochodów elektrycznych: bezpłatne korzystanie z płatnych dróg, brak podatku importowego i VAT, bezpłatny parking, publiczne stacje ładowania, oraz dostęp do pasów autobusowych.
Gdy nagromadziło się sporo mandatów, odmówili zapłaty. Panda została odholowana, sprzedana na aukcji publicznej i... odkupiona przez sympatyków akcji, po czym zwrócona buntownikom, by działali dalej. Nie było to drogie przedsięwzięcie, bo zainteresowanie na aukcji było małe - nikt nie chciał tego samochodu. W sumie historia powtórzyła się chyba z 14 razy, wspomina Røstvik. Jeździli, nie płacili, zbierali mandaty, ponawiali żądania, ktoś kupował na aukcji Pandę, zwracał, itd...
W końcu rząd Norwegii zaczął słuchać i... liczyć
Ze względu na góry, długie, mroźne zimy i duże rozproszenie ludności, Norwegia nie jest krajem, który mógłby zrewolucjonizować transport. Jak więc udało się tam doprowadzić do tak wysokiego udziału elektryków w rynku?
„Prosta odpowiedź: dobra polityka podatkowa” – wskazuje Christina Bu, szefowa Norweskiego Stowarzyszenia EV, największego na świecie klubu pojazdów elektrycznych.
Wyjaśnia ona, że Norwegia zawsze nakładała wysokie podatki na nowe samochody – wysoki podatek od kupna plus 25% VAT. W latach 90. pod naciskiem działaczy, czyli 4 facetów z Pandą, politycy zaczęli znosić te podatki, aby zwiększyć konkurencyjność pojazdów elektrycznych, choć prawie ich nie było wtedy na rynku.
Następnie, gdy modele elektryczne rzeczywiście stały się dostępne, ludzie je kupowali, ponieważ nowe samochody były opodatkowane na podstawie wydalanych emisji. W innych częściach świata samochody elektryczne były – i pozostają – droższe ze względu na wyższe koszty produkcji. Zamiast jak inni dotować ich sprzedaż, Norwegia obniżyła koszt innymi sposobami.
Typowy widok w Oslo, prawie same elektryki
W małym kraju łatwiej
Sukces Norwegii ma wiele wspólnego z niewielką populacją, której łatwiej jest wpływać na politykę – łatwiej tam przebić się inicjatywom oddolnym. Poza tym, jak mówią sami Norwegowie, temat nie został upolityczniony i panuje tam entuzjazm dla pojazdów elektrycznych w całym spektrum politycznym. Wszystkie strony poparły cel, jakim jest osiągnięcie zerowej emisji nowych samochodów do 2025 r.
Bogactwo ropy
Sukces jest też związany z bogactwem Norwegii - ropą i gazem. Sektor naftowy odpowiada za 24% krajowego dochodu i 52% eksportu. Norwegia jest trzecim co do wielkości eksporterem gazu ziemnego i zastąpiła Rosję na pozycji największego dostawcy na rynek europejski. Kraj podchodzi więc do kwestii korzystania z pojazdów elektrycznych i ochrony środowiska z perspektywy moralnej – czuje się odpowiedzialny za krzewinie tych działań w sytuacji, gdy czerpie pieniądze z paliw kopalnych. Dlatego ma jedną z najlepszych sieci produkcji i przesyłu energii, elektryczne promy pasażerskie i ładowarki w portach.
Nie wszyscy lubią elektryki. Kierowcy taksówek narzekają na konieczność ich ładowania i związane z tym przestoje, podobnie z transportowymi furgonetkami. Wiele osób utrzymuje swoje benzyniaki i diesle i używa ich na co dzień. Z roku na rok będzie ich jednak coraz mniej, bo po 2025 roku spalinowych silników w nowych samochodach już tam raczej nie będzie.
źródło: theguardian.com
rj