Wyborcy obydwu partii od dawna popierają ograniczenie liczby lat sprawowania wybieralnych urzędów, ale sami politycy niechętni są takiemu rozwiązaniu, w czym wspierają ich niektórzy eksperci twierdząc, iż byłoby to niekorzystne rozwiązanie.
Niedawne konflikty wewnętrzne wśród republikanów dotyczące tego, kto powinien być przewodniczącym Izby Reprezentantów USA, oraz problemy zdrowotne starzejących się członków Kongresu ponownie wzbudziły dyskusje na temat wprowadzenia ograniczeń kadencji dla urzędników Senatu i Izby Reprezentantów. Czy zakończy się to zmianami, trudno przewidzieć, ale kolejna ankieta Pew Research Center przeprowadzona latem ubiegłego roku wykazała, że aż 87% Amerykanów popiera ograniczenia kadencji dla Kongresu.
Respondenci z obydwu partii w równym stopniu popierają takie rozwiązanie i jest to jedna z niewielu kwestii, które łączą strony zwaśnionej sceny politycznej.
„W naszej polityce, szczególnie w Kongresie, jest wiele dysfunkcji” – mówi Casey Burgat, dyrektor programu Spraw Legislacyjnych w Graduate School of Political Management na Uniwersytecie George'a Washingtona. „Kongres to jedna z najbardziej niepopularnych instytucji, jakie mamy. Kiedy więc mamy do czynienia z czymś niepopularnym, bardzo sensownym jest odświeżenie ludzi, którzy w tej instytucji służą”.
Wielokrotnie słyszymy i widzimy, jak politycy w podeszłym wieku tracą kontrolę lub wykazują upośledzenie funkcji poznawczych, albo historie o parlamentarzystach pozostających na stanowiskach pomimo skandalów i naruszeń etyki.
Nick Tomboulides, dyrektor grupy o nazwie US Term Limits uważa, że to wina systemu i ciągłej wybieralności tych samych ludzi.
„Dziewięćdziesiąt siedem procent urzędników jest wybieranych ponownie” – mówi. „W ostatnim cyklu wyborczym 100% członków Senatu biorących udział w głosowaniu zostało ponownie wybranych. Żaden senator USA nie został pokonany w zeszłym cyklu. A zatem z demokracji, z wyborczego punktu widzenia, nasze wybory nie są zbyt demokratyczne”.
Choć przewaga podczas kolejnych wyborów wynikająca z już zajmowanego stanowiska jest prawdopodobnie najpopularniejszym argumentem przemawiającym za limitami kadencji, naukowcy badający tę kwestię twierdzą, że nie jest ona tak sztywna, jak wielu osobom się wydaje.
Casey Burgat uważa, że istnieje wiele czynników, które ułatwiają rządzącym w danym momencie wygrywanie wyborów, a jednym z nich jest możliwość zmiany kształtu okręgów wyborczych. Większość członków Kongresu zajmuje niekonkurencyjne miejsca, które szczególnie faworyzują ich partię.
„Ponad 90% naszych wyborów ma charakter pozbawiony konkurencji, co oznacza, że zasadniczo wiemy, która partia je wygra, niezależnie od tego, ilu kandydatów startuje” – mówi. „Im szybciej skończy się kadencja tych polityków, tym częściej trzeba będzie ich zastępować”.
Co wykazały badania
Burgat twierdzi, że limity kadencji nie rozwiązują podstawowych problemów amerykańskiej polityki, które sprawiają, że ludzie nie lubią Kongresu – takich jak manipulacje okręgami, polaryzacja polityczna, wpływ grup specjalnych interesów, a także pieniądze w polityce.
W rzeczywistości naukowcy zasadniczo odkryli, że skutki ograniczeń czasowych są często albo mieszane, albo odbiegające od tego, co twierdzą ich zwolennicy.
Zwolennicy argumentowali na przykład, że ograniczenia kadencji zmniejszają polaryzację, ponieważ prawodawcy będą zmuszeni brać pod uwagę wszystkich swoich wyborców, a nie swoje partie polityczne. Jednak badacze odkryli, że w niektórych przypadkach ograniczenia terminowe w rzeczywistości zwiększały polaryzację.
Wiedza instytucjonalna
Susan Valdes jest demokratyczną legislatorką stanową na Florydzie, która jest jednym z 16 stanów posiadających jakąś formę ograniczenia kadencji. Może ona sprawować urząd maksymalnie przez cztery dwuletnie kadencje. Mówi, że myśli o każdym semestrze jak o jednym roku szkolnym.
„Idę do następnych wyborów myśląc, że będą to moje ostatnie lata” – mówi Valdes. „A te sześć lat w Florida House minęło tak szybko, że tak naprawdę przez pierwsze dwie sesje dopiero poznajesz panujące tam zasady i rozumiesz, jak wszystko działa”.
Według niej tak jest w przypadku prawie wszystkich, bo nie ma możliwości przeszkolenia się na ustawodawcę przed objęciem urzędu.
Casey Burgat twierdzi, że limity kadencji często zmuszają ludzi do rezygnacji z urzędu w momencie, gdy ci dopiero zaczynają wykazywać się skutecznością i wiedzą.
Z drugiej strony zwolennicy zmian, w tym Nick Tomboulides z US Term Limits, nie sądzą, by prawodawcy spędzali czas na zdobywaniu wiedzy instytucjonalnej, nawet jeśli mają nieograniczoną ilość czasu na sprawowanie urzędu. Ich zdaniem członkowie Kongresu większość czasu spędzają na zbieraniu pieniędzy na reelekcję.
„Nie czytają tych tysiącstronicowych ustaw, ponieważ są tak skupieni na ponownym wyborze. Są skupieni na utrzymaniu pracy, a nie na jej wykonywaniu” - mówi Tomboulides. Według niego, gdyby politycy wiedzieli, że mają ograniczony czas sprawowania urzędu, spędziliby więcej czasu pracując dla swoich wyborców.
Niektórzy naukowcy znaleźli dowody na to, że limity kadencji dają szczególnym interesom większy wpływ, ponieważ lobbyści i pracownicy ustawodawczy posiadają większość wiedzy instytucjonalnej w legislaturach stanowych.
To politycy muszą zadecydować
I jest to sedno problemu, bo nikt się nad korzyściami z ograniczenia kadencji nie zastanawia w sytuacji, gdy niemal wszyscy nimi dotknięci nie chcą za nimi głosować. Ostatecznie to przecież w dużej mierze od członków Kongresu zależy, czy narzucą sobie te ograniczenia.
Orzeczenie Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych z 1995 r. stwierdza też, że nawet gdyby członkom Kongresu udało się narzucić sobie ograniczenia kadencji, można by je uznać za niezgodne z Konstytucją. Oznacza to, że ograniczenia kadencji Kongresu mogą wymagać wcześniej zmiany Konstytucji, co jest przeszkodą nie do pokonania w obecnym klimacie politycznym.
rj