Tykająca bomba czy mikrodramat – takie określenia dotyczące obecnej sytuacji na amerykańskim rynku nieruchomości najczęściej można spotkać w branżowej prasie.
"Ponieważ stopy procentowe są wysokie, ludzie próbują kupić nieruchomość za wszystkie oszczędności, w tym także te pożyczane od najbliższych. Warto przeczekać. Nie kupuj teraz amerykańskiego domu marzeń. Pomyśl o nim w przyszłości" – uważa ekspertka ds. rynku nieruchomości Samantha DeBianchi. W ubiegłym tygodniu średnie oprocentowanie kredytów hipotecznych zaciąganych na 30 lat o stałym oprocentowaniu wzrosło do 6,77%. W poprzednim tygodniu wynosiło ono 6,64%, a rok temu było jeszcze niższe - 6,32%, co potęguje znany już na rynku problem. To m.in. dlatego w Stanach Zjednoczonych brakuje milionów mieszkań. Połowa najemców na opłacenie czynszów wynajmowanych mieszkań wydaje przynajmniej jedną trzecią pensji. Z kolei zakup mieszkania czy domu na własność jest praktycznie niemożliwy dla coraz większej liczby amerykańskich rodzin – ze względu na wysokie ceny i koszty pożyczki.
Duży problem dla związków zawodowych
Wraz z rosnącymi w ostatnich latach cenami domów, czynszów, wysokimi stopami procentowymi i inflacją, przystępność cenowa mieszkań stała się kartą przetargową przy stole negocjacyjnym dla amerykańskich związków zawodowych. Części pracowników dojazdy do pracy zajmują nawet dwie godziny, ponieważ nie stać ich na mieszkanie w pobliżu miejsca zatrudniania. To także kwestia mieszkaniowa była głównym tematem ostatnich strajków tysięcy pracowników hoteli w Los Angeles. W listopadzie w Oregonie aż 400 pracowników administracji powiatu Yamhill strajkowało, ponieważ - jak stwierdził związek, "wielu pracowników nie jest w stanie pozwolić sobie na mieszkanie". W Twin Cities zaniepokojenie pracowników dużymi podwyżkami czynszów podsyca plany strajku związkowców. W marcu na ulice może wyjść nawet 300 tysięcy osób.
Rozwiązanie
Niedobór przystępnych cenowo mieszkań i domów wynika przede wszystkim z ograniczonej podaży – szczególnie na terenach miejskich jest coraz mniej miejsc na inwestycje, a zaporowe ceny działek powodują, że i gotowe, czyli wytworzone już budynki osiągają zawrotne ceny. Zmienić tę sytuację chcą samorządy. Burmistrzowie miast i miasteczek za pośrednictwem podległych im komisji urbanistycznych przeprowadzają rewizję miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego (zoning plan). Dzięki temu chcą stworzyć nowe obszary, na których będzie można wznosić nowe budynki – np. na terenach, które dotychczas przeznaczone były pod usługi. Najprężniej działającym samorządem w tym zakresie jest Minneapolis. Zezwolono na większe zagęszczenie w centrum i wzdłuż korytarzy tranzytowych, a także na budowę dodatkowych jednostek mieszkalnych (ADU), które są dodatkowymi mieszkaniami na tej samej działce. Miasto zrezygnowało z zasady 1 budynek/1 mieszkanie - zezwalając na budowę domów dwu- i trzymieszkaniowych w każdej dzielnicy. W analizie przeprowadzonej w 2019 r. przez The New York Times pod lupę wzięto 11 amerykańskich miast. Stwierdzono, że w większości z nich 75% lub więcej gruntów mieszkalnych jest przeznaczonych pod zabudowę jednorodzinną. Bez szeregowców, bez apartamentowców. W Connecticut eksperci odkryli, że domy trzymieszkaniowe są prawnie dozwolone na zaledwie 2,5% gruntów stanu, a dziewięć miast zezwala tylko na zabudowę jednorodzinną.
fk